Nie tracąc czasu przystąpiłem do ataku. Jeden sus wystarczył, by skutecznie powalić przeciwnika. Przygwoździwszy myśliwego do gleby, zatopiłem zęby w jego lewym barku, uniemożliwiając dwunożnemu jakikolwiek ruch. Mężczyna bezskutecznie miotał się, krzyczał, kopał, w nadziei że uda mu się dosięgnąć broni, leżącej kilka metrów dalej. Nic nie zdoła wyrwać ofiary z morderczego uścisku kłów wilkołaka. Niespodziewanie intruz resztkami sił raptownie odwrócił się i wbił niewielki sztylet w mą łapę. Ból spowodował, że przez ułamek sekundy, straciłem kontrolę nad swoim umysłem. Na takie okoliczności przeciwnik tylko czekał. Ostrze ponownie drasnęło ciało, tym razem zatrzymując się w okolicy klatki piersiowej. Z rozpaczliwym skowytem zatoczyłem się w stronę groty. Otworzywszy oczy dostrzegłem pysk Meliny. Leżała tuż obok mnie, nieruchomo, bez jakichkolwiek znaków życia. Błękitne, zazwyczaj tak radosne ślepia; były szkliste i jakby przymglone. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, co zaszło. Tak pochłonięty walką, nawet nie zwróciłem uwagi na nieszczęsną przyjaciółkę, leżącą przecież tuż obok.
- Meli... - wyszeptałem spoglądając na pysk towarzyszki - Meli, proszę cię... Obudź się. Obudź się!
Pochyliłem się nad waderą. Do oczu napłynęły mi łzy. Nagle, tuż za moimi plecami, rozległ się cichy chichot.
- Proszę, proszę... - nikczemny uśmiech rozbłysł w ciemności - Ależ dziś szczęście mi sprzyja! Dwa wilki za jednym zamachem...
Zjeżyłem sierść na karku, ostrzegawczo szczerząc zęby. Byłem gotów zrobić wszystko, choćbym miał zabić tego człowieka tu i teraz. Wbić zęby w jego gardło i słuchać jęków ofiary. Gniew, rozpacz, ból. Wszystko to razem wzięte, dało mi siłę do walki. Skoczyłem raz jeszcze, odbiając się tylnimi kończynami od ramion przeciwnika. Jednak mężczyzna wcale nie zamierzał dać za wygraną. Chwyciwszy w dłonie karabin, przygotował się do strzału i... Nacisnął spust!
Ku memu zaskoczeniu, nie stało się nic. Absolutnie nic. Nie było odgłosu wystrzelonego pocisku.
- Brak amunicji... - na moim pysku zawitał szatański uśmiech.
Intruz zwrócił przerażony wzrok w moją stronę, powoli się cofając.
Nim przeciwnik zdążył cokolwiek zrobić, zadałem ostateczny cios.
Wrzask człowieka rozległ się po całej puszczy. Wcale nie zamierzałem go zabijać. To by było zbyt proste. Zasłużył na coś znacznie okrutniejszego. Sam zgotował sobie taki los, zakładając sidła w lesie.
Melinda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz