Strony

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Od Lizzie do Riley

Siedziałam nad brzegiem rzeki, wpatrując się w kłodę, leżącą od brzegu po stronie Zewu Natury, do połowy rzeki. Kusiło mnie, aby na nią wejść, i przyjrzeć się odrobinę bliżej terenom wrogiej watahy. Po jakimś czasie namysłu, postanowiłam wejść na kłodę.
Niepewnie postawiłam łapę na kłodzie, sprawdzając czy się pode mną nie zawali. Następnie ostrożnie na nią weszłam, i powolutku, małymi kroczkami, szłam w przód, nieco się chwiejąc. Gdy stanęłam na końcu kłody, zaczęłam wpatrywać się w teren wroga. Faktycznie, z odrobinę bliższej odległości wyglądał nieco inaczej. Jakoś tak... znajomo... Zaraz, jakbym już go kiedyś widziała... Tak jakbym wiedziała dokładnie, co jest za tamtymi krzewami i drzewami, co jest dalej... Pamiętałam dokładnie znajdujące się tam zwane przeze mnie ,,jeziorko''... Zawsze lubiłam tam przychodzić... Biologiczna matka nigdy nie mogła mnie tam znaleźć...
Zaraz, myślę i myślę o tym, zamiast jak normalny wilk uświadomić sobie że byłam w watasze Hostis. I że moja biologiczna matka gdzieś tam jest... Czy w watasze, czy poza nią - nie wiem. Wiem za to, że nie ma jej tutaj, w Zewie Natury.
W pewnym momencie usłyszałam głos, dobiegający zza moich pleców.
- Lizzie? Co ty tu robisz? - zapytała Riley.
- A... Nic, poza tym, że przypominam sobie dokładny wygląd terenów Hostis, moje stare kryjówki, i moją biologiczną matkę. - powiedziałam uśmiechając się.

Riley? Trochu się pokomplikowało... x3 przynajmniej się natchłam tym pomysłem XD

Od Bruna do Jerry'ego

Obudziłem się bardzo wcześnie rano, gdy rozgwieżdżone niebo dopiero co zaczynało się rozjaśniać, a słońce jeszcze nie wystawało zza horyzontu. Nie miałem zamiaru leżeć na posłaniu, więc wstałem i poczłapałem do wyjścia. Wychodząc z nory wziąłem głęboki wdech, i powoli, z zamkniętymi oczami wypuściłem powietrze; spojrzałem w niebo, przyglądając się jego pięknu.


Po chwili ze smutkiem wlepiłem wzrok przed siebie, i ruszyłem nad rzekę. Zbieranie ziół przynajmniej zajmie mi nieco czasu, a lepsze to niż samotne siedzenie w swojej norze. No, gdybym jeszcze miał ze sobą kogoś, kto nie zwracałby uwagi na moje wady, i mnie kochał... byłbym szczęśliwy. Rodzina rodziną, ale w końcu nie zajmę jakiegoś ,,pierwszego miejsca'' w ich sercu.
***
Ostatni spacer po zioła na dziś... Słońce już wyszło zza horyzontu, i cieszy oczy swoją intensywnie pomarańczową barwą. Natomiast u mnie w domu suszy się lubczyk, bazylia, mięta, melisa i szałwia, a ja niosę korzeń imbiru i ,,laskę'' trzciny cukrowej. No, rzecz jasna pechowiec ze mnie, tak więc zaraz za drzewem rosnącym niedaleko mojej nory wpadłem na kogoś kto akurat biegł. Imbir i trzcina wypadły mi z pyska, a ja sam upadłem na drzewo. Wilk na którego wpadłem odleciał jakiś metr dalej, i spojrzał na mnie z grymasem na pysku.
- Przepraszam... Mogłem uważać gdzie idę... - powiedziałem kładąc uszy po sobie, i wlepiając oczy w ziemię.

Jerry?

niedziela, 29 kwietnia 2018

Od Klemensa do Anastasii

Powoli i ostrożnie wychyliłem czubek nosa z nory. Na szczęście, w pobliżu nie było żywej duszy. To dobrze, nie lubię gwarnych poranków. Nawet się człowiek nie zdąży rozbudzić, a już komuś przez przypadek stanie na łapie. Przyznaję, pewnie straszny ze mnie nudziarz, albo jak kto woli zgreda, ale cóż ja na to poradzę, że tak niezręcznie jest mi nawiązywać nowe znajomości? Gdyby nie fakt, że Hostis się na mnie uwzięli, pewnie nawet bym nie myślał o wstąpieniu do szeregów tutejszej watahy. Bądź co bądź, zawsze byłem tylko "tym z boku", kimś kto teoretycznie istnieje, niewielu pamięta jak właściwie się nazywam. Szkoda, że tak nie mogło pozostać, bo przyznam szczerze, iż przywykłem do życia w samotności. No nic, trzeba się będzie wdrożyć w ten cały system na nowo.


Nieoczekiwanie dobiegł do mnie odgłos czyichś kroków, lekkich i dość cichych, po czym można było wywnioskować, że prawdopodobnie mam do czynienia z jakąś waderą, bądź ewentualnie szczenięciem, choć raczej obstawiałbym tę pierwszą opcję. Od niechcenia przesunąłem wzrokiem po pniach pobliskich drzew, aby następnie "przypadkowo" skierować go na ową nieznajomą. Chyba się zorientowała, że się jej przyglądam.
- Dzień dobry - usłyszałem nagle za swymi plecami.
- Witam - ukłoniłem się, nieco zmieszany.
- Przepraszam, że o to pytam, ale jesteś nowy w watasze, tak?
Skinąłem przytakująco głową.
- Szkoda... - zasmuciła się odrobinę - Miałam nadzieję, że ktoś pokarze mi gdzie tutaj można znaleźć jakąś rzekę albo jezioro. Chciałam uzbierać zioła i...
- Zioła? - spojrzałem na nieznajomą zaskoczony.
- No... Tak. Jestem zielarzem - odparła, spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Wiem gdzie jest rzeka - stwierdziłem, podnosząc się z trawy - Ale wiem też, gdzie można znaleźć konkretne gatunki roślin, więc gdybyś chciała... - i tu dziabnąłem się w język. Kurde, Klemens, ogarnij się! Miałeś tego nie robić! Przez chwilę zastanawiałem się co powinienem powiedzieć dalej. Na pyszczku wadery wykwitł delikatny uśmiech. Nie wiem dlaczego, ale coś głęboko w środku kazało mi go odwzajemnić.
- ... więc, gdybyś miała ochotę, to chętnie cię oprowadzę po tutejszych terenach.

Anastasia?

sobota, 28 kwietnia 2018

Od Anarii do Anastasii

Wpatrywałam się w ścianę; Larry udał się na spacer z bratanicą (Riley), Bella i Jake gdzieś razem zniknęli, Max i Aron też gdzieś razem wyszli, Genevieve także wyszła na spacer, Claudia już dawno wyszła (jak zauważyłam, z Jerrym)... Nie ma co robić. W dodatku, moja najlepsza przyjaciółka na zawsze - Meli, już jakiś czas temu odeszła z watahy... Aj, tak bardzo mi jej brakuje... W sumie, tęsknię raczej za wszystkimi którzy odeszli z watahy, ale za nią chyba najbardziej... Oczywiście jej nie winię, żeby nie było! Po prostu... po prostu mi jej brak... To chyba normalne w przyjaźni... No nie?
***
Siedziałam tak, wpatrując się w wodę płynącą w rzece, do której od czasu do czasu wpadały moje łzy. Moje rozmyślania jak zwykle trwały dość długo, jednakże w pewnym momencie przerwane zostały przez łagodny, kobiecy głos.
- Przepraszam, coś się stało? - powiedziała wadera. Odwróciłam się w jej stronę - miała jasno brązowe oczy, i szaro-białą sierść z brązowymi fragmentami. Spojrzałem jej głęboko w oczy, aby wyczytać z nich jej intencje. Widać w nich było współczucie, troskę i chęć wsparcia; z nutą szczęścia, tak jakby tkwiło w jej oczach od zawsze i na zawsze.

Ciocia Nastia? x3

Od Anastasii do Maxine

Wzięłam głęboki wdech i zapukałam do drzwi. Ciekawe czy Maxine ucieszy się na mój widok. W sumie to trochę czasu się nie widziałyśmy. Drzwi otworzyły się, a przede mną stanął brązowy basior.
- Witam. - uśmiechnęłam się do niego. - Jest może Maxine? - dodałam.
- Yym... Max! Ktoś do ciebie! - zawołał wilk. Jak na zawołanie wilczyca pojawiła się obok niego.
- Ciocia Nastia! - krzyknęła radośnie.
- We własnej osobie. - powiedziałam przytulając siostrzenicę. Nie widziałam jej już może pięć lat. Od tego czasu naprawdę się zmieniła. Wyrosła na piękną i dostojną waderę. Urok osobisty pewnie zyskała po ciotce.
-  A ten przystojny młodzieniec to...? -  spytałam, patrząc podejrzliwym wzrokiem na chłopaka stojącego przede mną.
- Aron. Aron Jackson. Formalnie mąż Max. - oznajmił basior. To chyba oznacza, że mogę sobie darować opowieści o pszczółkach i ptaszkach. Nie żeby temat mnie krępował czy coś. Na szczęście po ślubie Max już chyba wie, na czym polegają kontakty międzyludzkie.
- W takim razie miło poznać. - obdarzyłam go promienistym uśmiechem.
- Będziemy tak stać w progu, czy w końcu wejdziemy do środka? - bąknęła lekko zniecierpliwiona siostrzenica, po czym gestem łapy zaprosiła mnie do swojej jaskini.
- A powiedzcie mi... Macie jakieś dzieci?
- Yyy wspólnych nie, ale... - zaczął Aron.
- A planujecie? - przerwałam mu. Max i Aron spojrzeli na siebie wzrokiem, którego nie mogłam rozgryźć.
- A może napijesz się herbatki? - zasugerowała wadera, ignorując moje pytanie.

Maxine?

piątek, 27 kwietnia 2018

wtorek, 24 kwietnia 2018

Od Jerry'ego do Claudii

Minęło już całkiem sporo czasu nim całkowicie wyzdrowiałem. Przez dość długi czas w ogóle nie wychodziłem z jaskini, a Max nie chciała wypuścić mnie dosłownie nigdzie. Dopiero ostatnimi czasy zacząłem wychodzić na krótkie przechadzki. Na początku nikt nie odstępował mnie na krok, lecz teraz, gdy ponownie się ,,usamodzielniłem", postanowiłem wyjść sam. Oczywiście musiałem nieco namieszać mojej siostrze i posłużyłem się Geneviev, która rzekomo miała pójść ze mną. A tak na prawdę znajdowała się... Nawet nie wiem gdzie...
No cóż...
W każdym razie mój spacer przebiegał dość spokojnie i w miarę monotonnie. Chyba właśnie tego potrzebowałem. Odetchnąłem z ulgą, będąc pewnym, że nic już mnie dzisiaj nie spotka i uśmiechnąłem się sam do siebie. Co prawda lekko utykałem na jedną łapę i powinienem być raczej ostrożny na siebie, a co za tym idzie nie narażać się na jeszcze większą krzywdę.
Ale ze względu na to, że nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie spartaczył to zupełnie olałem sprawę. Tak więc nawet nie usłyszałem tajemniczego ruchu w krzakach i cichego syknięcia. Jaką trzeba być amebą życiową by tego nie zauważyć?!
 - Jest tam ktoś? - dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak jest tu ktoś poza mną.
 - Em... Kto mówi? - spytałem z pozoru spokojnie.
 - Claudia, z Zewu Natury.
 I w tym momencie wszystko mi się przypomniało. Uśmiechnąłem się sam do siebie pod nosem, całkowicie zapominając o istnieniu wadery.
 - To pomożesz mi? - spytała.
 - Um, jasne. Przepraszam. - Odparłem i powolnym krokiem przybliżyłem się do miejsca z którego wydobywał się głos.
I właśnie wtedy ujrzałem Claudię owiniętą w jakieś pnącza i kłujące łodygi...
 - Co ci się stało? - Spytałem przekrzywiając głowę w bok.

Claudia? No więc spotkali się w krzakach po długiej przerwie xDDDD

Od Belli CD Jaka

- To... to niesamowite... - pokręciłam głową z rozbawionym spojrzeniem.
- Co jest niesamowite?
- Też o tym pomyślałam! - nie wytrzymałam i parsknęłam głośnym śmiechem, którego echo rozniosło się chyba po całej puszczy - Wybacz, to ta pełnia tak na mnie działa... - zakryłam pysk łapami, by choć odrobinę ukryć zakłopotanie, co niezbyt mi się udało. Ale głupia wymówka.
Powoli podniosłam się z trawy, wciąż nie odrywając wzroku od rozgwieżdżonego nieba. Po chwili, tuż za mymi plecami rozległo się niskie, dostojne wycie. Uśmiechnęłam się, zerkając kątem oka na basiora, po czym zmrużywszy oczy podłączyłam swój głos. Przez moment poczułam się jakby wszystko dookoła, cały ten świat przestał istnieć. Byliśmy tylko my, ja, Jake i księżyc nasłuchujący z sympatią naszych głosów.
- Bella, uważaj! - nagle poczułam mocne szarpnięcie za kark, które skutecznie przywróciło mnie do rzeczywistości.
- Co się stało?! - potrząsnęłam głową, zrywając się na równe nogi, bo z niewiadomych przyczyn znów znalazłam się na glebie.
- Mało brakowało... - westchnął Jake, podchodząc bliżej - Prawie spadłaś ze skarpy.
- Słucham? - zmarszczyłam brwi, oglądając się za siebie. Nie no, bez przesady, aż tak to się przecież nie zamyśliłam. To znaczy... Chyba...
- Mamy talent to pakowania się w kłopoty... - stwierdził przyjaciel, dosiadając się obok.
- Ha! A ty jak zawsze ratujesz nas z opresji! - wyszczerzyłam się - Em, masz coś na głowie... Czekaj... - delikatnie przejechałam łapą po jego futrze, zgarniając zza ucha płatek magnolii.
- Już?
- Hm, jak dla mnie wyglądałeś z nim dużo lepiej - zachichotałam, kładąc się obok wilka. Lekki podmuch wiatru strącił część kwiatów, które poszybowały gdzieś daleko, znikając w mroku nocy. Przymknęłam oczy i już po chwili odpłynęłam do krainy sennych marzeń.
***

Leniwie przekręciłam się na drugi bok, wtulając się w futro od którego czułam niebywałe ciepło. Powoli odchyliłam powieki, zerkając nadal trochę zaspana na leżącego obok przyjaciela. Wyglądał tak bezbronnie kiedy spał. Przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle powinnam go budzić. Tak, tylko przez chwilę.
- Jake, wstawaj... - szepnęłam mu na ucho, jednak samiec wymruczał coś cicho pod nosem i zakrył głowę łapami. No dobra, trzeba będzie zrobić to mniej delikatnie.
- Wstawaj leniu! Dość spania! - wykrzyczałam, popychając go tylnymi łapami.
- Co? Co się dzieje? - wilk podniósł na mnie spanikowany wzrok. Wyraz jego pyska był bezcenny.
- Nic się nie dzieje. Słońce dawno zawitało na niebie, a o ile mi wiadomo mamy w planach zwiedzanie, tak czy nie?
- Yhmm - basior przewrócił wymownie oczyma, wzdychając przy tym ciężko - A to zwiedzanie to nie mogłoby poczekać? Tak przynajmniej jeszcze kilka minut?
- Nie - odparłam krótko. Wdrapałam się na sporą skałę znajdującą się tuż pod magnolią, po czym oparłam się przednimi łapami o jedną z niższych gałęzi, która zdawała się być wręcz idealnym punktem obserwacyjnym - No chodź.

Jake?

Od Riley CD Claudii

- Cześć... - odwzajemniłam uśmiech przyjaciółki, zerkając na miejsce obok - Mogę się dosiąść?
- Jasne, nie pytaj! - parsknęła śmiechem wadera odsuwając się kawałek dalej. Przycupnęłam przy jednym z większych kamieni, spoglądając na gładką taflę wody, która niczym lustro odbijała światło kryształów wyrastających z sufitu, tworząc iście bajkowy klimat. Ale i ten widok jakoś nie poprawił mi humoru.
- Coś się stało? - zapytała niebieskooka, spoglądając na mnie zatroskana.
- Nic, nic takiego... - mruknęłam pod nosem, wciąż nie odrywając smętnego spojrzenia od błękitnej otchłani - Po prostu tęsknię za rodzicami. No wiesz, często wymykałam się z domu na jakieś głupie wycieczki i tak bardzo starałam się wyrwać z tego rodzinnego gniazda że... - tutaj urwałam na moment. Właściwie nie wiedziałam jak zakończyć to zdanie, znaczy się, było wiele rzeczy, które chciałabym teraz powiedzieć, ale żadne słowa nie były w stanie oddać w pełni tego, co teraz czuję - ... zapomniałam o tym, co jest tak naprawdę jest ważne. Teraz, gdy już ich nie ma, dałabym wszystko, by znów było tak jak dawniej. Czy to nie jest dziwne?
- Nie, na pewno nie - po krótkim namyśle pokręciła przecząco głową - Nie martw się, jestem pewna, że wkrótce tu wrócą, zobaczysz.
- Obyś miała rację... - westchnąwszy objęłam przyjaciółkę, jednak po chwili szybko odstąpiłam od przytulania - Okey, wystarczy tego dobrego, bo zaraz się tutaj poryczę! Idziesz na polowanie?
- A cóż to w ogóle za pytanie? Ruszajmy! - rozpromieniła się wadera.
Wyszedłszy z groty pomknęłyśmy w leśne gęstwiny, wiedzione zapachem zwierzyny. Jakiś czas później dotarłyśmy na niewielką, kwiecistą polankę, opatuloną świetlistą płachtą wschodzącego słońca. Wzięłam głęboki oddech, napawając swe oczy pięknem natury. Dawno mnie tu nie było, wydawało mi się jakbym jeszcze wczoraj przedzierała się przez warstwy białego puchu. Z błogich rozmyślań wyrwał mnie dopiero szept towarzyszki.
- Riley, patrz... - mruknęła, wskazując na dorodnego bażanta przechadzającego się parę metrów dalej.

Claudia?

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Od Genevieve CD Lizzie

Był piękny, wiosenny dzień. Idealny aby przemóc lęki. A co było moim największym lękiem? Klify! Podczas ostatniej "wycieczki" z Anarią do Kryształowej Groty mój lęk ujawnił się. Jak ognia bałam się wysokości. Wszystko z powodu feralnego wypadku, który zdarzył się w moje urodziny. Wiązało się to z moja pierwszą i do niedawna ostatnią watahą. Byłam w niej zaledwie 2 lata, podczas których byłam okropnie traktowana. Z niewiadomego powodu Merlin - samiec alfa - utrudniał mi życie jak tylko mógł. Stałam się tam popychadłem, wyrzutkiem... Znosiłam to cierpliwie całe 2 lata, wierząc że gdy dorosnę wszystko się zmieni - na marne. W dniu 17 urodzin postanowiłam się w końcu stamtąd wyrwać. Merlin i wraz z trzema kolegami ścigali mnie jeszcze około miesiąca, aż w końcu zrezygnowali w obawie o swoje życie, po tym jak jeden z nich niespodziewanie spadł z klifu i zginął. No może nie do końca spadł. To ja go zepchnęłam. Przyznaję się. Zabiłam wilka. Jestem pewna że to zdarzenie będzie stało mi przed oczyma jeszcze długi czas. Merlin nigdy mi tego nie zapomni, a ja wciąż żyję w wiecznym strachu, że kiedyś mnie dopadnie. To wydarzenie sprawiło, że boję się także klifów. Więc właśnie dzisiaj postanowiłam zwalczyć ten strach. Podążałam właśnie do Kryształowej Groty, tylko po to by znowu stanąć przed klifem i powiedzieć sobie, że jestem silna. Tak silna, że nie mogę się bać zwykłego klifu. Pełna pozytywnej energii ruszyłam w stronę "miejsca egzekucji". Co może pójść nie tak? Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym nie dać rady. Muszę dać! Stanęłam w końcu naprzeciwko urwiska. Wtedy strach powrócił. Podeszłam jak najbliżej krawędzi, czując jak z każdą chwilą paraliżuje mnie lęk. Przełknęłam nerwowo ślinę i spojrzałam powoli w dół. Tak jak ostatnio poczułam zawroty głowy. Czy ja na prawdę sądziłam, że pójdzie tak łatwo? Czy ja na prawdę jestem aż tak głupia? Wycofałam się w głąb jaskini i ruszyłam powolnym krokiem w stronę wyjścia. Smutna i zniechęcona, ze spuszczoną głową...  Nagle ujrzałam białą wilczycę, leżącą na ziemi. Wyglądała na równie zniechęconą do życia jak ja. Niepewnym krokiem podeszłam do niej i również ułożyłam się na ziemi, tuż obok niej. Skrzyżowałam łapy i oparłam na nich głowę, wpatrując się w waderę.Wiedziała o mojej obecności, ale w żaden sposób nie zwróciła na mnie uwagi. Prawdopodobnie wyglądałyśmy teraz jak dwa chodzące, a raczej leżące nieszczęścia. Nie wiedząc do końca co powiedzieć bąknęłam:
- Widzę, że nie tylko mi brakuje chęci do życia...
Wadera spojrzała na mnie krzywo i wzruszyła ramionami. Chcąc przerwać tą niezręczną ciszę podjęłam kolejną próbę nawiązania kontaktu.
- Jestem Gen, a ty?
- Lizzie. - burknęła wilczyca. Widać, że nie była zbyt rozmowna. Przez chwilę poczułam się jak natręt, ale w końcu ktoś musi pozbierać to małe nieszczęście do kupy! Niestabilna emocjonalnie próbuje pomóc totalnie rozbitej wewnętrznie... Tego jeszcze nie grali!
Niepewnie objęłam Lizzie łapą, na kształt jakiegoś nieudanego przytulenia. Wadera nie zareagowała.
- Dobra, ten etap mamy za sobą... To teraz powiedz cioci Genevieve co się stało i komu mam obić pyszczek? - mruknęłam posyłając jej najsłodszy i najbardziej promienny uśmiech na jaki było mnie stać.

Lizzie? 510 słów tworzących takiego gniota leci do ciebie ^^

piątek, 20 kwietnia 2018

Od Jerry'ego | Who am I to you? 2/2

Przymknąłem oczy z nadzieją, że już nigdy więcej już ich nie otworzę. Nie czułem już nic, nawet bólu. 
Tak wygląda niebo? Czy może jestem już w piekle? Przede mną znajdowała się czarna pustka, którą nie sposób było przezwyciężyć. Oczami wyobraźni widziałem Max stojącą gdzieś w oddali i jej cienki głos rozbrzmiewający echem w mojej głowie. 
Kim dla ciebie jestem? 
 Żałowałem tego... I to bardzo. Nie chciałem by miała przeze mnie tyle problemów, tyle łez uroniła... 
Krzyknąłem w głąb przestrzeni, a mój głos rozchodził się po nicości. Nagle nie wiedząc jak, całe życie praktycznie przeleciało przed moim oczami. Moje niezbyt miłe dzieciństwo w sierocińcu, to gdy pierwszy raz ją zobaczyłem i to jak pięknie się do mnie uśmiechała... Jak zwykle się popisywałem chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Gdy mnie dostrzegła i spojrzałem jej w oczy od razu poczułem do niej coś więcej. 
Chciałem po prostu być przy niej i w końcu mi się udało... Traktowałem ją niczym siostrę, wychowała mnie i pomogła mi... Tymczasem opuściłem ją, tak po prostu... Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku i spadła na podłogę.
 - Jerry... - Usłyszałem czyjeś głosy w oddali.
Czy to była... Max?!
 - Jerry! Jerry! Jerry, obudź się! - krzyczała coraz głośniej.
Poczułem jak coś kładzie się na moim boku i w mgnieniu oka zerwałem się na równe nogi.
 Z moich oczu dalej płynęły łzy zamazując mi obraz znajdujący się przede mną. Byłem w jakiejś jaskini - tyle wiedziałem. Znajomy zapach rozprowadzał się po całej jamie i w jakiś sposób mnie uspokajał.
 - Jerry... - zaczął łagodny głos.
Otarłem nieco łzy i zamrugałem kilka razy nie dowierzając temu co się działo wokół mnie.
 - Max? - spytałem zachrypniętym głosem i wtuliłem się w jej futro.
Wokół nas stało większość znajomych... Aron, Gen, Anaria, Claudia i cała reszta... Mimo wszystko ucieszyłem się na ich widok.
 - Co ja tu robię? Co ty tu robisz? Miałem zginąć... - szepnąłem.
 - Znaleźliśmy cię na skraju lasu. Tereny wrogiej watahy... Masz szczęście, że Aron pojawił się w odpowiednim czasie bo inaczej byłoby po tobie... - odparła lekko zirytowanym głosem.
Może tak by było lepiej dla wszystkich? - przemknęło mi przez myśl.
Usilnie próbowałem hamować łzy i tak cieknące po policzkach. Świetnie, teraz wyjdę na mięczaka.
 - Przepraszam Maxi. - powiedziałem patrząc jej prosto w oczy.
 - Nic się nie stało. - Uśmiechnęła się smutno w moją stronę. Będę musiał jakoś jej to wynagrodzić...
***
Do późna siedzieli u nas goście. Rozmawialiśmy dość długo z każdym a ostatni wilk zmył się grubo po północy. Byłem już strasznie zmęczony a wszelakie bandaże i okłady niewiele mi pomagały, tak więc nawet nie schodziłem z legowiska. Jak to ujęła wadera, mój stan był krytyczny więc co najmniej miesiąc posiedzę sobie jaskini...
Ech, no cóż... Mówi się trudno. Czarna wilczyca odwiedziła mnie jeszcze nad ranem  by sprawdzić czy wszystko ze mną w porządku.
 - Śpisz?  - szepnęła.
 - Nie...
 - Czemu?
 - Po prostu nie mogę. Nie przejmuj się mną, kiedyś mi przejdzie. - Chciałem wzruszyć ramionami co wywołało u mnie ból więc przy okazji syknąłem.
Usłyszałem jak odwraca się i odchodzi.
 - Max?
 - Tak?
 - Zostaniesz ze mną? Proszę...
Bez słowa ułożyła się obok mnie w bezpiecznej odległości. Nie odezwała się już ani słowem co w sumie mnie nie zdziwiło.
 - Max?
 - Kim dla ciebie jestem? - zadałem pytanie, które od kilku dni kręciło się po mojej głowie bez większego celu.
Z początku milczała i dopiero po chwili ciszy uraczyła mnie odpowiedzią.
 - Kimś ważnym... Przyjacielem? Młodszym bratem? - rozważała. - Czemu pytasz?
 - Tak po prostu. Przepraszam jeszcze raz. - Powiedziałem i wtuliłem się w jej miękką sierść.
Praktycznie od razu usnąłem wtulony w moją siostrę... Teraz już nie mogło być gorzej. - I tą myślą się pocieszałem

THE END *nie wiem czy ktoś to czytał ale kij z tym musiałam napisać coś trochu depresyjnego lol* xD

środa, 18 kwietnia 2018

Od Maxine CD Arona

Przyznam bez bicia, iż z początku myślałam, że owa wadera to była partnerka mojego męża. Wyglądała dość młodo i na pierwszy rzut oka nie pomyślałabym, że rzeczywiście mogła to by być jego matka. Przez chwilę byłam na niego zła, lecz później szybko zaczęłam się śmiać sama z siebie oraz z moich głupich myśli.
 - Chris, stary idioto, zostaw go! - krzyknęła owa wadera, a ja ponownie się uśmiechnęłam.
Wyglądało to dość zabawnie, a starszy basior nie wyglądał tak jakby chciał zrobić Aronowi krzywdę, więc nie interweniowałam. Przybliżyłam się za to do matki mojego męża.
 - Jestem Diana. - odparła nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. - Mama Arona.
 - Miło poznać. Maxine, żona Arona. - uśmiechnęłam się.
W międzyczasie, wyżej wspomniany Chris zszedł z basiora i teraz oboje wpatrywali się w nas z wyczekiwaniem. Oczywiście chwilę później podeszłam do ojca mojego męża i również się przedstawiłam. Chwilę tak staliśmy sobie pośrodku lasu. Mój partner wraz ze swoimi rodzicami dyskutowali zawzięcie i wygłupiali się. Ja w tym czasie z uśmiechem przyglądałam się szczęśliwej rodzince, raz po raz wtrącając swoje zdanie na dany temat. Od razu polubiłam tamte wilki i dobrze czułam się w ich towarzystwie.
 - Nie chcielibyście wpaść do naszej jaskini, żeby trochę odpocząć czy coś? - spytałam.
 - Nie chcemy sprawiać problemu... - odparła od razu kobieta.
 - To żaden problem! Możecie nawet u nas nocować! - Wtrącił szybko Aron i nawet nie miałam mu tego za złe. Kiwnęłam więc tylko głową potwierdzając jego słowa.
 - W takim razie bardzo chętnie zostaniemy. - Teraz głos przejął Chris.
 - W takim razie zapraszamy, chodźcie za nami. - odparł młodszy basior i przejął prowadzenie.
***
Siedzieliśmy wszyscy przy naszym "stole" pogrążeni w wesołej pogawędce. Od czasu do czasu zajmowaliśmy się również małym Snowem, który wesoło biegał na zewnątrz jaskini.
 - Skoro już tu jesteście... - zaczął wesoło Aron. - Chcielibyśmy wam o czymś powiedzieć - spojrzał na mnie porozumiewawczo.
 - Otóż... - Zaczęłam. - Mamy w planach zorganizować wesele, chociaż już teoretycznie jesteśmy małżeństwem, ale to nie ważne. - Zaśmiałam się.
 - A wy jesteście oficjalnie zaproszeni na nasz ala ślub. - dodał mój mąż.
 - Dokładnie! - skinęłam głową.

Aron? Jaka reakcja twoich rodziców? xD

Od Jerry'ego | What am I to you? 1/2

Cóż... Ostatnimi czasy nie wiodło mi się najlepiej. Moje kontakty z Max pogorszyły się i to dość bardzo. Słyszałem tylko czasem jak Aron wmawia jej, że to przez dorastanie. W sumie byłem mu nawet wdzięczny, gdyż dzięki temu moja ,,siostra" oszczędziła zarówno sobie jak i mnie kilku awantur i dość sporych kłótni. Każdej nocy wracałem dość późno... Praktycznie nad ranem. Czasem jeszcze widziałem jak wadera z niecierpliwością oczekuje mojego przybycia, aczkolwiek z dnia na dzień był to coraz rzadszy widok dla moich oczu.
Czyżby wreszcie się poddała?
Widywała mnie tylko wcześnie rano, bądź późno w nocy, choć później ograniczyło się to do przelotnych spojrzeń wobec siebie.
Wcześniej chyba nigdy nie sprawiałem problemów... Dopóki byłem szczeniakiem wiodło mi się wspaniale. Miałem sporo znajomych, a nawet jedną przyjaciółkę - Claudię. Nie wiedzieć kiedy przestaliśmy się spotykać. Niekiedy jest mi smutno z tego powodu, lecz chyba powoli zacząłem się do tego przyzwyczajać. Wszystko zaczynało się i kończyło na zwykłym ,,Cześć" i minięciu się na leśnej polanie, bądź piaskowej dróżce. Nie miałem do niej żalu o to. W sumie to chyba była moja wina. Niedługo potem zacząłem się trochę izolować od całej reszty. Wszelkiego rodzaju wyjścia towarzyskie zastąpiłem samotnymi spacerami pod osłoną migoczących gwiazd. Nawet odpowiadał mi taki układ. Wtedy zazwyczaj miałem czas na myślenie o swoich sprawach i problemach, których tak naprawdę nie miałem.
No cóż...
Tak więc coraz rzadziej przebywałem w mojej rodzinnej jaskini. Max również się przyzwyczaiła, gdyż nawet na mnie nie czekała. Chociaż czego ja się spodziewałem?
Niedługo potem zacząłem zapuszczać się coraz głębiej w tak dobrze znane mi lasy. Zachodziłem coraz dalej i dalej, lecz za każdym razem wracałem do domu. Choćby na chwilę, by się pokazać i zaalarmować, że tak szybko się mnie nie pozbędą. Mimo to coraz częściej miałem wrażenie, że nie pasuję do tej watahy, do Maxine... Pogodziłem się z tą myślą dość szybko. Pewnego dnia chyba jednak zaszedłem za daleko. Wróciłem do legowisk po jakimś tygodniu.
 - Gdzie byłeś? - Warknęła Max.
W pobliżu nigdzie nie było ani Arona, ani Gen... A co za tym idzie, nie miał kto mnie obronić. Tak więc zostałem zmuszony przybrać tą bardziej złowrogą twarz.
 - Nie twój interes - bąknąłem.
 - Jak nie mój?! Mam ci przypomnieć kto cię zaadoptował i wychowywał?!
 - Zachowujesz się jak matka, której nigdy nie miałem. - przechyliłem głowę na bok spoglądając na nią z pogardą.
 -Jesteś okropny. Myślisz, że możesz tak sobie wracać po tygodniu bez żadnych wyjaśnień?! Że każdy będzie na twoje skinięcie jeśli wielkoduszny książę raczy wrócić?!
 - A ty myślisz, że możesz wszystko bo jesteś starsza? - spytałem prowokująco.
 - Mam ciebie dosyć... Nie ma cię dniami i nocami, a ja jak idiotka stoję w oknie i się o ciebie martwię... - bąknęła pod nosem.
 - No cóż... Mówi się trudno. - odparłem.
 - Wiesz co?! - warknęła głośno. - Mam już dość! Mam po prostu dość. Wynoś się stąd! - krzyknęła na jednym tchu.
 - Co? - spytałem zdziwiony. Tego się po niej nie spodziewałem...
 - To co usłyszałeś. Idź sobie. - Warknęła jeszcze przez łzy, a mnie wmurowało.
Pokręciłem głową na boki chcąc upewnić się, że to nie sen. Tego bym się nie spodziewał, zwłaszcza po Max.
 - Na co czekasz? - załkała. - Kim dla ciebie jestem, żebyś traktował mnie w ten sposób, co?!
I wtedy coś we mnie pękło. Uciekłem czym prędzej w stronę mojego ulubionego miejsca. Nie zamierzałem nigdy tam wrócić. Chciałem zwiać czym prędzej z terenów... Umknąć problemom i kłopotom, w które ostatnio tak często się pakowałem.
Byłem idiotą, że to wszystko robiłem i tak utrudniałem innym życie. Moja duma nie pozwalała mi jednak wrócić i kulturalnie przeprosić. Tak więc nie pozostało mi nic innego jak poszukać innego stada.
Czuję że to będzie trudne... W ostatnim czasie zalazłem kilku watahom bardziej za skórę...
Czyli krótko mówiąc zostałem bez dachu nad głową. Wspaniale.
***
Minęło kilka dni od mojej wyprowadzki. Aktualnie wystawiałem na próbę moje życie, przy okazji chcąc się w jakiś sposób ukarać za to, że tak źle się zachowywałem w stosunku do niektórych osób z watahy... Pogoda również nie sprzyjała, gdyż od samego rana lało jak z cebra, a do tego grzmiało i błyskało. Ja sam byłem przemoczony do suchej nitki i pozbawiony wszelkich chęci do życia. 
Westchnąłem tylko ciężko i udałem się na codzienne polowanie. W końcu czymś musiałem zapełnić mój jak na razie pusty brzuch. I właśnie w tym momencie poczułem zapach innego wilka. Niby znajomy, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd... Nieświadomy niczego podążyłam za jego tropem i wtedy w oddali zauważyłem gromadę innych wilków. Z początku się wahałem, ale jak to się mówi ,,Ryzyk fizyk", więc ostrożnie podszedłem do grupki basiorów.
Wszyscy spojrzeli na mnie spod byka i właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z kim mam do czynienia.
 - Oh, Jerry... Dawno cię nie widziałem. - warknął największy, a zarazem najstraszniejszy z nich.
Ponownie stanąłem jak wryty, a moje łapy nagle stały się miękkie jak z waty.
 - Pamiętasz jeszcze nasz mały układ? - podszedł do mnie bliżej. - Wisisz mi coś...Hm... przepraszam, wisiałeś. Teraz to już nieaktualne.
 - Więc czego chcesz? - spytałem bezceremonialnie.
 - Zemsty. - Przybliżył się jeszcze o krok i z nienacka drapnął mnie dość solidnie w bok. Cała reszta jego bandy poszła w ślad za nim i niedługo później zostałem otoczony przez całą piątkę. Już powoli zacząłem żegnać się z życiem, bo (bądźmy szczerzy) nie miałem szansy przeciwko takiej gromadce. Do tego byli zdecydowanie silniejsi ode mnie. Przed oczami miałem scenę z ostatniej kłótni z Max. 
Ciekawe co sobie teraz myśli... Szczególnie w pamięci zapadły mi jej ostatnie słowa.
Kim dla ciebie jestem!?
Właśnie. Kim dla mnie była? Na pewno nie pierwszym lepszym wilkiem, który nic dla mnie nie znaczy...
Jakiś szary wilk skoczył na mnie. Później dorzucił się jeszcze jeden i kolejny, i następny. Nawet się nie broniłem bo nie miało to najmniejszego sensu. Po raz ostatni przywołałem w głowie obraz płaczącej Max i mimowolnie zechciałem do niej wrócić...
Moje nogi nie były w stanie utrzymać takiego ciężaru... Upadłem bezwładnie na ziemię i przymknąłem lekko oczy.
 Kim dla ciebie jestem...
 - Ostatnie słowo? - spytał Alfa.
Kim dla mnie jest?
 - Nie... - powiedziałem szeptem.
Kim dla mnie są ci wszyscy? Kim jestem ja dla nich?
Ostatnie co poczułem to ogromny ból w szyi i urwał mi się film.
Czy już zginąłem? Moje męki dobiegły końca? Kim teraz jestem?

CDN.

wtorek, 17 kwietnia 2018

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Odejście

W dniu dzisiejszym jesteśmy zmuszeni pożegnać Shine. Powodem odejścia postaci jest brak pomysłu na dalsze losy jej historii. Żegnaj.

Od Claudii do Riley

Siedziałam w kryształowej grocie, przypatrując się niebieskiemu kryształowi. Roztaczał wokół siebie specyficzną aurę, przy czym bardzo mocno wyróżniał się spośród innych (w dobrym sensie tego słowa, rzecz jasna)... Mama chyba jednak nie miała racji, gdy porównywała mnie z nim. Rozumiem, że może i dla niej taka jestem, z resztą jak większość córek w oczach dobrych matek, jednakże ja osobiście uważam, że w niczym nie przypominam tego kryształu. No, może z wyjątkiem tego, że jego kolor idealnie odzwierciedla kolor moich oczu. Ale mniejsza o to, w końcu to tylko zbieg okoliczności i tyle. Nie jestem jakimś tam wielkim skarbem i wzorem do naśladowania... Tylko zwykłą waderą; ciekawską istotą o podejrzanie dużej wiedzy o życiu jak na swój wiek, mimo to nie wiedzącą do końca kim jest. Heh, przynajmniej jestem sobą, i sama decyduję o moim życiu.
W pewnym momencie moje rozmyślania przerwał dźwięk kroków. Gwałtownie się odwróciłam; ujrzałam Riley. Na jej widok moja mina złagodniała, a na moim pysku pojawił się uśmiech.
- Cześć, Riley... - powiedziałam.

Rilciuuuu? :> Wybacz plosę za takie krótkie dziadostwo XD

niedziela, 15 kwietnia 2018

Odejście

W dniu dzisiejszym jesteśmy zmuszeni pożegnać Nilaya. Powodem odejścia postaci jest brak pomysłu na dalsze losy jej historii. Żegnaj.

Odejście

W dniu dzisiejszym jesteśmy zmuszeni pożegnać Melindę. Powodem odejścia postaci jest brak czasu. Żegnaj.

Od Holly CD Sebastiana

Sebastian zanurzył się w wodzie, zaciskając przy tym powieki. Cóż, nie każdy toleruje zimną wodę. Niektórzy wcale jej nie tolerują...
Po chwili wilk wyszedł z wody. Trząsł się z zimna.
- Holly-y-y... Znasz jakieś miejsce w którym jest ciepło-o-o?...
- Hmm... Tak, i to bardzo niedaleko. Wejście jest gdzieś tu, nad rzeką. - nic nie dodając ruszyłam truchtem w stronę kryształowej groty. Hah, w końcu w niej znajduje się przejście do jaskini stalagnatów.
Basior podążył za mną. Przyznam, w takiej sztywnej pozycji wyglądał nieco zabawnie. Ale nie będę wyśmiewać się z innych, jeżeli im to nie służy.
Po niedługim czasie, oboje przekroczyliśmy próg kryształowej jaskini. Sebastian był zachwycony kryształami; jednak trudno było mu się dziwić, każdy kto jest tu pierwszy raz wydaje się być zdumiony.
- Chodź, to jeszcze nie tutaj. - powiedziałam.
Ruszyliśmy w stronę przejścia do jaskini stalagnatów. Korytarz był wąski, i niezbyt wysoki; z każdym kolejnym krokiem czuć było wzrastające ciepło. W końcu dotarliśmy do celu.
Sebastian od razu zbliżył się do większego zbiornika wodnego, i dotknął go łapą. Bez dłuższego namysłu zanurzył się w wodzie, uśmiechając się z ulgą.
Ja osobiście, powoli weszłam do zbiornika, i usiadłam niedaleko brzegu.

Sebastian? Wiem że piszę badziewnie, ale mam nadzieję że opek pasuje XD

Od Maxine CD Anarii

Patrzyłam spod przymkniętych powiek jak wielki niedźwiedź zbliża się do mojej przyjaciółki. Pojedyncze łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Cóż, byłam kompletnie bezradna, a w takich sytuacjach popadałam w panikę. Głośny ryk przeszył moją głowę i odbił się echem od ściany lasu. Dopiero wtedy jeszcze w miarę się ogarnęłam. Grizzly stanął na tylnych łapach i zamachnął się na Anarię, która jakimś cudem zdążyła się uchronić. Wtedy potrząsnęłam głową odganiając od siebie wszystkie czarne scenariusze. Szczeknęłam głośno, a niedźwiedź zamarł w bezruchu po czym spojrzał na mnie.
 - TU JESTEM! - Krzyknęłam głośno ocierając łzy. - CHODŹ TU DO MNIE! - Zwierzę odwróciło się w moją stronę i ponownie ryknęło.
Przynajmniej na jakiś czas zostawiło Anarię w spokoju.
Ile bym teraz dała, żeby ktoś był w pobliżu...
Grizzly zaczął biec w moją stronę. Przez mój umysł przebiegała masa myśli. Mogłam pobiec w stronę wilków, ale wtedy zdemoluje nasze legowiska i na pewno wiele z nich odniesie rany...
Trudno, raz kozie śmierć. Skoczyłam w jego stronę i ugryzłam go w grzbiet. Później jeszcze starałam się atakować jego nogi tak by nie mógł chodzić, ale szło mi dość opornie... W końcu usłyszałam czyiś głos w oddali.
 - Max?! - krzyknął.
 - Lary! - Anaria również się odezwała.
 - Pomożesz mi? - spytałam w pośpiechu.
Ten nic już nie odpowiedział tylko również skoczył w stronę przeciwnika i zaczął atakować. Mimo przysłowiowej przewagi liczebnej nic nie szło po naszej myśli. Niedźwiedź stał się jakby bardziej zawzięty i rozwścieczony, lecz dalej atakowaliśmy bez przerwy.
Grizzly padł dopiero po jakichś 30 minutach. Oboje wykończeni podeszliśmy do Anarii, która była całą ubrudzona we krwi.
 - Anaria! Powiedz coś! - krzyknęłam.
 - Anaria, halo słyszysz nas? Trzeba ją zanieść do legowisk... - stwierdził Lary.

Anaria? Trzeba cię jakoś uleczyć >D

sobota, 14 kwietnia 2018

Od Arona CD Maxine

Ja, Max, i Snow zjedliśmy śniadanie.
- Dobrze... A więc, Snow... Powiesz nam jak dokładnie wyglądali twoi rodzice? - zapytałem.
- Tak... A więc, moja mama miała dość dziwny kolor futra. Taki jakby... może się wydawać że srebrny, albo trochę czekoladowy... Miała srebrno-szare oczy... Tata był ciemnoczekoladowy... miał mocno złote oczy... A na plecach miał czarną pręgę... A, na przedniej łapie miał bliznę.
Gdy usłyszałem opis rodziców szczeniaka, stanąłem jak wyryty.
- Aron, coś się stało? - zapytała zaniepokojona żona.
- Nie... - odparłem zamyślony. - Nic mi nie jest...
Potrząsnąłem łbem na boki, aby się ocknąć.
- Tak więc, Snow, zostań tu, proszę. Ja i Maxine pójdziemy popytać innych.
***
- Aron? - zapytała żona ze spokojem w głosie.
- Tak?
- Powiesz mi o co chodziło rano?
- No... Nie chcę tego przed tobą ukrywać... - powiedziałem patrząc waderze w oczy. Więc...
- Więc?...
- Więc tak... Miałem sen. Śniły mi się wilki odpowiadające opisowi szczeniaka idealnie... Ale... - urwałem. - Były mi dziwnie znajome, i to blisko znajome... Jeżeli moje przypuszczenia są słuszne to...
- To?...
- To by znaczyło, że Snow jest... jest... - znowu urwałem, tym razem jednak usłyszałem ciepły głos wadery.
- Wy... Widzieliście Snowa? - zapytała, podchodząc do nas.
Moje oczy zabłyszczały. Jej zapach... Wyraz oczu... To musi być ona... Musi!
- D-diana?... - powiedziałem. - T-to t-ty?
Max obserwowała mnie podejrzliwie, co raz spoglądając na waderę.
- Zaraz... - wadera zawiesiła się na chwilę. - ARON?!
Podbiegła do mnie, ściskając mnie tak mocno, że aż bolało.
- Du-dusisz mnie... - zaśmiałem się.
Wadera zrobiła krok w tył, ze łzami w oczach na mnie patrząc.
- To na prawdę ty! Po tylu latach... 
- Zaraz, Aron! - wtrąciła Max. - Powiesz mi w końcu kto to jest?
- Aj, no tak... - powiedziałem zakłopotany. - Max, to jest... moja mama... - chwilę później zwróciłem się do matki. - Mamo, to jest Maxine... moja żona...
W tym samym momencie wpadł wilk, przygniatając mnie do ziemi.
- Chris, stary idioto, zostaw go! - krzyknęła mama.
Wilk błyskawicznie się cofnął.
- Wiesz co ojciec, fajne mi powitanie. - mruknąłem z niesmakiem.

Max? Troszku nietypowe sytuejszyn, cn? .-.

Od Jaka CD Belli

Wadera zaśmiała się głośno, odpychając mnie łapami. Ruszyła pędem ku wodzie, i do niej wskoczyła; ja natomiast, zatrzymując się przed błękitną taflą zostałem ochlapany.
- Bella! - parsknąłem śmiechem. Po chwili jednak, uświadomiłem coś sobie. Przestałem się śmiać i powiedziałem stanowczo - Wyjdź z wody!
No tak, w końcu nie za bardzo mogła pływać, a w dodatku woda w jeziorach górskich jest okropnie zimna. Mina Belli wydawała się być zdziwiona, jednakże wyszła z wody.
- Wiesz, że martwię się o ciebie. - powiedziałem kładąc uszy po sobie.
- Wiem, wiem... - westchnęła, otrzepując się z wody. - Ale czuję się już lepiej...
- Ech, możemy po prostu zakończyć ten temat? - powiedziałem spokojniejszym tonem. Można by powiedzieć, że bardziej tajemniczym. - Chciałbym ci pokazać pewne miejsce...
- Serio? - oczy wadery zabłyszczały z podekscytowania. - Prowadź! - zamachała ogonem.
Udaliśmy się więc w kierunku ,,mojego miejsca''. Ale zaraz... Niech to szlak! Przecież słońce już zaczęło zachodzić! No to teraz nie mamy wyjścia - musimy tu przenocować. Droga do domu w nocy, z tego miejsca jest zbyt ryzykowna... No, ale na nasze szczęście w miejscu które chciałem pokazać Belli można spokojnie iść spać.
Po jakimś czasie doszliśmy do wzgórza. na jego szczycie stało drzewo magnolii, na którym widać już było masę różowych pąków kwiatów. Z jednej strony znajdowało się gładkie, porośnięte trawą wejście, a z drugiej stroma ściana skalna. Ze szczytu widać było jezioro i okolicę.
- I jak?... Podoba ci się tu? - zapytałem.
Wadera stała z otwartym pyskiem, a jej oczy były wpatrzone w widok.
- Tu... Tu jest tak pięknie... - westchnęła, kierując wzrok na mnie. - Dziękuję że pokazałeś mi to miejsce...
- Nie ma sprawy... - powiedziałem z uśmiechem, siadając przy drzewie. Wadera usiadła obok mnie.
- A... Tak właściwie... - dodałem. - Chyba musimy tu przenocować... Droga do domu w nocy będzie zbyt ryzykowna.
- Mhm... - mruknęła wadera, opierając się o mnie.
W tym momencie poczułem się odrobinę nieswojo... Jednakże razem z waderą wpatrywałem się w cudowny zachód słońca, oświetlone jego wspaniałym światłem pąki kwiatów, i błyszczącą taflę wody. Niepewnie zerknąłem na waderę; blask słońca odbijał się w jej oczach, które to były uważnie wpatrzone w widoki. Wyglądał niezwykle pięknie...
Ponownie skierowałem wzrok w dal.
Jakiś czas później, słońce ledwo wystawało zza horyzontu, widać było już księżyc i kilka gwiazd.
Bella cały ten czas była na mnie oparta. Cały ten czas...
***
W końcu niebo zrobiło się całkowicie ciemne; gwiazd było mnóstwo, a ziemię oświetlało światło słońca odbijane przez księżyc. Była pełnia.
- B-bella? - zapytałem.
- Tak?
- Wiem, że może ci się to wydawać nieco głupie, ale... - powiedziałem. - Jest pełnia, i wprost kusi mnie aby zawyć... Wiesz, do księżyca... - spojrzałem w oczy wadery. Zaraz, Jake, nie patrz w jej oczy, bo zaraz znów się zahipnotyzujesz i będzie w pysk... Tak więc starałem się nie zwracać na to zbyt dużej uwagi, starałem się... - Tak więc... co o tym myślisz?

Belluś? Sorka że tak długo nie było odpisu, no ale mam nadzieję, że opek nie jest najgorszy w świecie x3

piątek, 13 kwietnia 2018

Od Anarii CD Maxine

- Jasne! - zaśmiałam się niemiłosiernie głośno. - Biegniemy?
- Czemu nie... - zaśmiała się.
Wystartowałam pędem w stronę legowisk. Kogo zapytamy? Heh, tego jeszcze nie wiemy! Z resztą to obojętne, kto będzie mieć wolny czas ten powinien pomóc. W końcu nasza wataha jest pomocna, i to bardzo.
Nawet nie słyszałam za sobą Max... Pędziłam i pędziłam przed siebie. Jednakże w pewnym momencie usłyszałam coś za sobą - krzyk.
- MAX! - wrzasnęłam przerażona, szybciej niż w mgnieniu oka zawracając.
Wadera powoli cofała się do drzewa, a grizzly się do niej zbliżał. Starałam się obmyślić plan jak najszybciej. W końcu do czegoś doszłam. Co prawda bałam się co będzie... ale w końcu nazywam się Anaria Coldmist, a jeżeli los to zaplanował, zrobię to!
Skoczyłam na niedźwiedzia.
- Max! Uciekaj! Szybko! - gdy to powiedziałam, niedźwiedziowi udało się rzucić mną o drzewo. Czułam ogromny ból.
- Anaria! - w oczach przyjaciółki widziałam teraz jednocześnie przerażenie i smutek.
- Uciekaj! Uciekaj, szybko! - krzyknęłam. Głos ledwo wydobył mi się z gardła, bolało niemiłosiernie. Łzy kłębił mi się w oczach. Wiedziałam, że ryzykowałam życie - jednakże nie pozwolę aby przyjaciołom stało się coś złego. Nie i koniec. Co prawda byłam nastawiona n najgorsze, myśląc co będzie z moją rodziną i przyjaciółmi... W sumie chyba nigdy wcześniej o tym nie myślałam - co by zrobili gdyby stracili mnie na zawsze?... A z resztą, teraz powinnam skupić się na czym innym, a nie myśleć o tym co będzie jeśli niedźwiedź mnie ukatrupi (do walki byłam niezdolna, więc raczej sięnie obronię).
Max niepewnie zrobiła krok w tył, patrząc na mnie ze łzami w oczach. Może miała zamiar uciec jak mówiłam? Może chciała mi pomóc? Może totalnie nie wiedziała co robić i czułą się bezradna? Totalnie nie wiem.
Grizzly zaczął ociężale biec w moją stronę, rycząc.

Max? Chyba jednak mogłaś się bać XDD

środa, 11 kwietnia 2018

Od Genevieve do Nity

Widok wilka na drzewie nie jest zbyt często spotykany. No cóż... Jak zwykle musiałam być wyjątkowa! Niedaleko jaskini Max znalazłam dość niezłe drzewko. Jeden z potężnych konarów był złamany, więc bez problemu mogłam wejść na górę. Koza Genevieve w akcji! Już od kilku dni codziennie się tu zaszywałam i prowadziłam swoje melancholijne przemyślenia. Nie doszłam do żadnego rewolucyjnego wniosku, dlatego rozmyślania wciąż trwały.
Tego dnia od razu po śniadaniu wdrapałam się na Ashleya (tak, tak nazwałam moje drzewo i obiecuję, że kiedyś nazwę tak swojego syna), oparłam się plecami o pień i wróciłam do mojego świata. Przymknęłam lekko oczy i wsłuchałam się w odgłosy ptaków. W pewnym momencie nawet lekko mi się przysnęło. Obudził mnie cichy chichot. Otworzyłam oczy i spojrzałam na ziemię. Na dole stała biała wilczyca, o pięknych brązowo - złotych oczach, które teraz przyglądały mi się w rozbawieniu.
- Przepraszam,  jakim gatunkiem oposa jesteś? - mruknęła radośnie. Uśmiechnęłam się do niej serdecznie i odparłam roześmiana:
- Opos rudy. Brzydki, wyłupiaste oczy, ale lubi człowieków.
- A rudy opos ma na imię...? - spytała wesoło.
- Genevieve. A biała fretka ma na imię...?
- Nita. Czemu biała fretka? - powiedziała zdziwiona. Szczerze mówiąc to sama nie wiedziałam.
- Bo fretki są fajne? - zasugerowałam po chwili namysłu.
- W takim razie mogę być fretką! - odparła Nita, po czym zaczęła się śmiać.

Nita? Czy zostaniesz fajną fretką?

niedziela, 8 kwietnia 2018

Od Anarii do Nity

Byłam na spacerze w lesie. Flora i fauna budziła się do życia... Ach, czyż to nie cudownie? Dodatkowo było już bardzo ciepło. Hmm... byłam kiedyś człowiekiem, więc myślę że to chyba więcej niż dwadzieścia stopni Celsjusza na plusie (jakkolwiek idiotycznie to brzmi). 
Zaraz, niedaleko powinien być strumień... Heh, zapamiętało się dokładnie całą okolicę przez te niecałe dziewięć lat.
W pewnym momencie moje dziwne rozmyślania przerwał krzyk, najprawdopodobniej należący do wadery. Pobiegłam w jego kierunku.
Przeskoczyłam strumień, przy okazji wskakując na Jaspera i powalając go. Rzecz jasna, błyskawicznie z niego zeszłam, a że podczas skoku zauważyłam białą waderę, stanęłam przed nią.
- Ile razy mówiłam, żebyś NIE KRZYWDZIŁ I NIE STRASZYŁ INNYCH?! - krzyknęłam.
Basior warknął cicho, wstając.
- Co, jeszcze liczyć mi rozkazujesz? - burknął mierząc mnie wściekłym wzrokiem.
- Nie, kretynie. Po prostu wynoś się stąd NATYCHMIAST, albo pożałujesz że mnie poznałeś!
Wilk zawiesił się na chwilę; jednak w końcu odwrócił się i odszedł. Hah, może już mu za dużo? W końcu kilka razy dostał lanie między innymi od Arona, od Jake'a, i wielu innych. Jak zauważyłam, faktycznie, tym razem nie miał kawałka ucha... Od razu przypomniała mi się sytuacja z Bellą... W sumie, to mogłam od razu na niego skoczyć i wydrapać mu oczy; śmiał skrzywdzić moją córkę...
Odwróciłam się w stronę wadery.
- Cała jesteś? - zapytałam. - Nic ci nie zrobił?

Nita? Sorka że tak dużo tu paplania nie wiadomo o czym... 

Czystka

W dniu dzisiejszym jesteśmy zmuszeni pożegnać 7 wilków, a są to:

Jack - brak aktywności na blogu, ignorowanie wiadomości od administracji

Crystal - brak pomysłu na postać

Lucas, Mike i Leyla - brak czasu

Jerry - niepisanie opowiadań

Harry - brak pomysłu na postać

Żegnajcie, nigdy Was nie zapomnimy i jeśli zechcecie, zawsze możecie przywrócić swoje postacie!


sobota, 7 kwietnia 2018

Od Nilaya CD Melindy

Powoli odchyliłem powieki, przez jakiś czas śledząc wzrokiem niewielki promyczek światła, wpadający przez wejście do nory. Po chwili skierowałem wciąż zaspane spojrzenie na leżącą obok Meli. Wadera spała wtulona głową w moje futro. Uśmiechnąłem się, ostrożnie wstając z posłania. Starałem się stawiać kroki jak najciszej, by jej nie obudzić. Niech sobie jeszcze pośpi, wczoraj siedzieliśmy do późna i szczerze powiedziawszy zdziwiłbym się, gdyby od bladego świtu tryskała energią, choć takowej opcji także nie wykluczam. Zwykle to ona wstaje pierwsza. Na szczęście Riley także jeszcze spała. Korzystając z okazji, wymknąłem się na małe polowanie. Pomknąłem w las, wiedziony upajającym zapachem wiosennych kwiatów. Po chwili jednak, poczułem coś jeszcze. Czyżby to był... Ależ tak! Gdzieś tutaj musi być jeleń! Mimowolnie oblizałem pysk, strzygąc przy tym uszami. Zwolniłem nieco kroku i wbiłem nos w glebę. Zapach był intensywny, bardzo intensywny. Wszystko wskazywało na to, że zwierzyna jest blisko. Podreptałem szlakiem wytyczonym przez nos i zanim się obejrzałem, niuch doprowadził mnie do brzegu rzeki, gdzie pasły się dwa młode byki.


Melinda?

wtorek, 3 kwietnia 2018

Od Sebastiana CD Holly

Skinąłem delikatnie łbem, uciszając się. Wiem, że byłem nieznośny, ale to tylko dlatego, że jestem zdenerwowany tą całą sytuacją - Nowy teren, nowa wataha, nowe osobniki. Wszystko było takie obce i niebezpieczne. Holly spojrzała na mnie z góry, przewróciła oczami i ruszyła w sobie tylko znanym kierunku, prawdopodobnie rzeki czy innego obiektu z wodą. Próbowałem nie okazywać bólu, zebrać się w sobie.
Ale wtedy przychodził stres i cały plan płonął na panewce.
- Przepraszam za swoje zachowanie... - wymamrotałem pod nosem, zeskakując ze skały w tym samym miejscu co wilczyca. Ta długa chwila ciszy uświadomiła mnie, że albo nie usłyszała tych słów, co jest mniej niż niemożliwe, albo mnie zignorowała. Westchnąłem więc cichutko, tracąc cały swój rezon. Już nie pamiętałem, kiedy ostatnio byłem taki przygaszony. To aż zupełnie nie prawdopodobne.
- Gniewasz się na mnie?
Odpowiedziało mi prychnięcie.
- Dlaczego mam się gniewać? - Dodała po przetruchtaniu pewnej odległości Holly, po czym uniosła kącik pyska - No, tu jest rzeka. Idź się ogarnij.
Zerknąłem krytycznym spojrzeniem na strumień. Wyglądał na zimny i brudny.
- Muszę?
- Nie, ale wtedy wda się zakażenie.
Chcąc nie chcąc, zszedłem na brzeg, zanurzając łapę w wodzie. Ta, zakażenie. Prędzej załapię tutaj jakieś świństwo. A w dodatku, moja krew może przywołać jakieś rekiny czy coś! ... Oczywiście, w formie rzecznej i słodkowodnej.

<Holly?>

Od Maxine CD Shine

 - Oh, cześć Shine! - Uśmiechnęłam się nieśmiało. - Dawno cię nie widziałam. U mnie całkiem dobrze! Wybrałam się na spacer... - mruknęłam. - A jak u ciebie?
 - Hmm, ja ciebie też... Jestem szczęśliwa! - od razu się rozpromieniła.
 - Z jakiego powodu? - przekrzywiłam głowę na bok z zaciekawieniem.
 - Tak po prostu... Zdałam sobie sprawę, że mam tu wszystko co jest mi potrzebne do szczęścia... Mam Jacka - moją miłość, przyjaciół... - Rozmarzyła się.
 - Racja, racja! - zaśmiałam się. - Też świetnie się tu czuję. Mam Arona... i też całkiem sporo znajomych.
 - Cieszę się. - Odwzajemniła uśmiech. - Masz ochotę gdzieś się przejść?
 - Bardzo chętnie.  Chyba brakuje mi trochę czyjegoś towarzystwa... - stwierdziłam.
 - Co powiesz na rzekę? Dawno tam nie byłam...
 - Jestem za!
Przez większość czasu szłyśmy pogrążone w miłej pogawędce, chodź czasami zapadała między nami cisza. Wtedy wsłuchiwałam się w śpiew ptaków, które powoli wracały na nasze terytoria, albo po prostu pogrążałam się we własnych myślach.
 - Co będziemy robić przy rzece? - spytałam ciekawa.

Shine? :3

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Wesołych Świąt Wielkanocnych!


Ciepłych i radosnych Świąt Wielkanocnych, wiosennego nastroju i mokrego Dyngusa życzy administracja ZN!


niedziela, 1 kwietnia 2018

Od Shine do Maxine

Przechadzałam się po polanie w puszczy Liberos. Ciepłe promienie słońca ogrzewały moją sierść, sprawiając, że czułam się szczęśliwa. Jesień i zima odeszły, także czuję się o wiele lepiej. I pomyśleć, że jeszcze z rok temu powiedziałabym, że zimą i jesienią absolutnie nie byłam szczęśliwa, jednak minionej jesieni i zimy byłam szczęśliwsza... W końcu teraz mam Jacka... I pomyśleć, że miłość swojego życia znajduje się głównie w najmniej oczekiwanym momencie. W sumie, to mam takie powiedzonko - życie bez miłości jest mniej szczęśliwe niż z nią; nawet miłość do rodziny wiele znaczy.
W pewnym momencie, skupiłam wzrok na wielkim dębie. Podeszłam do niego, i ułożyłam się przy nim. Widok był stamtąd wspaniały! Wszystkie kwiaty na polanie, motyle, i ptaki. Dodatkowo, ptaki były też na dębie. Kilka z nich siedziało naokoło mnie, ze dwa na moich plecach. Przyznam szczerze, że rozmawiałam z nimi (jakkolwiek głupio to brzmi, kocham ptaki).
Nagle, usłyszałam czyjeś kroki. Ptaki odleciały na drzewo. W końcu, mym oczom ukazała się czarna wilczyca. Już z nią kiedyś rozmawiałam... To przyjaciółka mojej siostry - Maxine.
- Witaj, Max. - przywitałam się z uśmiechem. - Co tam słychać?

Maxii? x3

Od Holly CD Sebastiana

Przewróciłam oczyma. Jedyne o czym teraz myślałam to ,,Dlaczego nie mógłby chociaż troszeczkę postarać się zachowywać spokojnie w mojej obecności?''.
- Idę, idę... - jak na mnie to brzmiało bardziej jak ,,ide, iiideee''.
Jeden sus wystarczył mi, aby znaleźć się przy samcu. Pomogłam mu przewrócić się z powrotem na brzuch. Niewielką część futra miał we krwi, jednak to nic wielkiego, tylko obdarcie. W porównaniu z ranami jakie odnosili moi bliscy to nic takiego.
- Chodź, znajdziemy wodę i przemyjesz to. - zasugerowałam.
- Ale Hollyyyy.... - jęknął. - Ja nie mogeeeee.....
- Oj tam, dasz rady. Wiem, że to piecze, ale powinieneś wiedzieć, że zawsze mogło być gorzej. - powiedziałam stanowczo. - A teraz chodź, bo zaraz wyjdę z siebie i cię tu zostawię.
No... Co prawda nie chciałam być niemiła, jednak coś czuję, że z nim po prostu trzeba stanowczo. Cóż, tak to jest z niektórymi. Póki co, nie będę go oceniać, ponieważ nie znam jego charakteru do końca. Każdy może kryć zupełnie co innego pod codzienną powłoką...

Sebastian? Przepraszam, że musiałeś długo czekać i że tak krótko :c