***
Stałam przy drzewie, uderzając w nie głową, myśląc tylko ,,CJNZ'', czyli ściślej mówiąc Co. Ja. Najlepszego. Zrobiłam.
Nie mogłam pogodzić się z tym, że wyszłam przed Gen na głupka. Nie mogłam pogodzić się też z tym, że nie mam kogoś, komu... komu mogłabym powiedzieć o dosłownie wszystkim... kogoś, kto reagowałby na moje słowa ze współczuciem, a jednocześnie z troską i nieugaszonym pragnieniem aby mi pomóc... kogoś, kto po prostu KOCHAŁ by mnie, i to taką jaką jestem. Nie mówię tu o miłości rodzinnej, tylko o czymś więcej... ach... Miłość to palący się w sercach dwóch istot ogień, który rozgrzewa je od środka, i jest to dla nich tak dobre i przyjemne, że codziennie dokładają do niego czegoś na opał - poświęcenia, oddania, i lojalności.
W pewnym momencie coś, a raczej ktoś, przerwał mi rozmyślania. Podskoczyłam, uderzając przypadkowo głową o małą gałązkę, a tym samym łamiąc ją (o nie, wybacz gałązko!).
- Wybacz, wystraszyłam cię? - zapytała Genevieve.
- Raczej zaskoczyłaś... - westchnęłam. Między nami zapanowała chwilowa icsza, jednakże po chwili namysłu zaryzykowałam, i odezwałam się... - Co robisz nad rzeką?
- Przechodziłam. - wzruszyła ramionami. - Taki sobie spacerek. A ty, co tu robisz?...
- Myślę... lubię myśleć nad rzeką. - w tym momencie zawahałam się. Ach, trudno, raz się żyje... Jak coś o ,,tym'' powiem, to raczej nic się nie powinno stać. - Gdy patrzę na tereny hostis wspominam dzieciństwo... Chociaż szczerze, to przyznam, że teraz nie myślałam o tym...
Gensiu? oto gniotek XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz