- Możesz iść?... - zapytałam drżącym głosem.
- Chyba tak... Aj! - jęknęła biała wadera.
- Nie ruszaj się stąd! Wezwę pomoc... - już miałam pobiec do watahy, ale Anaria mnie powstrzymała.
- Nie. Dam radę... - mruknęła ze złością wilczyca
- Proszę cię, daj sobie pomóc... - popatrzyłam na koleżankę zatroskanym wzrokiem.
- Meli, to na nic. Są za daleko. Musimy same sobie poradzić... - Anaria bardzo powoli podniosła się z błota.
Podparłam ją pyskiem i małymi kroczkami, podeszłyśmy pod drzewo.
- Bardzo boli?
- Nie, tylko trochę. Bywało gorzej...
Wcale nie uwierzyłam w jej słowa. Widać było, że z nią bardzo źle, ale starała się tego po sobie nie pokazywać.
- Poczekaj tu chwilę. Zaraz wracam... - pobiegłam na chwilę do lasu.
Kilka minut później wróciłam z wielkimi liściami w pysku.
- Zaraz! Co ty chcesz zrobić? - Anaria wyglądała na trochę zaskoczoną.
- Zaufaj mi. Na terytorium mojej rodziny rosły te rośliny. Idealnie goją wszystkie rany... - powiedzialam owijając łapę wadery - Już gotowe.
- Dziwne... - wilczyca obwąchała opatrunek - Nigdy nie widziałam takich roślin. Mają jakąś nazwę?
- Nie wiem. My nazywaliśmy je "zielem magicznym". Ale pewnie Willy wie co to jest!...
Obydwie zachchotałyśmy cicho, zasłaniając pyski.
- Trochę mniej boli. - zakomunikowała Anaria, co bardzo mnie ucieszyło.
- A widzisz. - położyłam się obok koleżanki - Będzie dobrze. Musi być. Nie martw się.
Anaria?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz