- Czy ja naprawdę nie mogę się przyjaźnić z waderami, bo od razu wszyscy myślą, że jestem w związku?... - z zakłopotaniem pokreciłem głową - No nic. Tak to już jest.
- Nilay? Mogę ci zadać pytanie?
- Znowu? - zażartowałem, by po chwili dodać - Dobrze, pytaj.
- Co z ludźmi i Hostis? Jak na razie żadnego człowieka tu nie widzieliśmy, niemniej jednak, to wcale nie oznacza że...
- Wiem, wiem. Że ich nie ma. Mam tego świadomość. Po prostu musimy zachować czujność i tyle. Ostrożności nigdy za wiele.
Prawdę mówiąc, sam bałem się tego, co będzie. Podjąłem decyzję o ochronie Hostis, ale rzecz jasna, głównym priorytetem było uchronienie mojej watahy. Meli, Anaria, Willy, Susan i Jack - wszyscy liczyli na to samo - pełną wolność, i moim obowiązkiem jest im ją zapewnić.
- Hej, hej! Poczekajcie... - za naszymi plecami, znów odezwał się znajomy, zachrypnięty głos.
- Subaru... - zacinąłem zęby, dosłownie wgniatając łapy w glebę.
Widząc to, Aranria cicho zachichotała. Odwróciwszy pysk do starego, poczciwego (i potwornie nachalnego) Subaru, wysiliłem się na sztuczny uśmiech.
- A dokąd to się wybieracie, hm? - stary wilk mierzył nas wzrokiem.
- Napewno nie w tym samym kierunku, co ty mój drogi... - odparłem, wciąż sztucznie szczerząc zęby w "niby uśmiechu".
Anaria?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz