Droga do domu upłynęła nam w zupełnej ciszy. Uszanowałem wolę partnerki. To normalne, że potrzebuje czasu na uporanie się z tym wszystkim. Patrząc na oczy Meliny, widziałem żal, rozpacz i smutek... Wzrok wbity w glebę, jakby wszystko dookoła nagle straciło sens. I mnie udzielił się ten nastrój. Dotarłszy do naszej nory, wilczyca wolnym krokiem, bez słowa weszła do środka ze spuszczoną głową. Nigdy wcześniej nie widziałem niczego gorszego. Ona, zawsze taka roześmiana, promienna, dziś jedynie marny cień dawnej Melindy. Ponoć czas leczy wszelkie rany, jednakże te wyrządzone w sercu, można jedynie załagodzić.
- Jesteś głodna?... - zwróciłem się do żony - Dawno nie jedliśmy. Mogę ci coś upolować. Na co masz ochotę?...
- Nie, nie jestem głodna... - wadera spoglądała na kamienną ścianę - Wolałabym zostać teraz sama...
- Dobrze. Będę na zewnątrz. Gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie szukać... - odparłem ze spokojem w głosie, po czym skierowałem się w stronę wyjścia.
Usiadłszy na trawie przed naszą jamą, zastanawiałem się co robić dalej. Słyszałem jej szloch, który łamał mi serce. Z jednej strony chciałem tam iść, przytulić ją. Z drugiej zaś miałem świadomość, iż w takich momentach każdy z nas powinien zostać sam ze sobą, by przemyśleć parę spraw, a tym samym uporać się z dręczącym go wewnętrznym bólem.
Melinda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz