- Dobrze... - zgodziłem się z niechęcią.
Anaria mimowolnie zamerdała puszystą, białą kitą.
Mieliśmy sporo szczęścia. Nilay i Melinda nie zdołali odejść daleko.
- Nilay... Ja przepraszam... - wyjąkałem pokornie kładąc uszy po sobie.
- Przepraszasz? Zdziwiłbym gdybyś przyszedł sam! - o dziwo Nilay wcale nie był zaskoczony - Ich się nie da upilnować...
- Wiem, zauważyłem... - zastrzygłem lekko uszami, zerknąwszy na wadery.
- A co? Myślicie że będziemy tak stać i się przyglądać? - Anaria zmarszczyła brwi - Sami sobie nie poradzicie.
- Dokładnie. - przytaknęła Melinda.
Wymieniliśmy się z bratem spojrzeniami.
- Dobrze, mniejsza o hierarchię w stadzie... - Nilay przewrócił oczyma - Najaważniejsze że nic nam nie grozi...
- Jak to? - zaskoczony podniosłem uszy - Nie ma intruzów?
- Nie. To tylko ten opryskliwy przybłęda Jasper... - westchnął brat - Tyle strachu o nic...
- Cóż, w obecnej sytuacji nie widzę powodu, by stać tu tak i rozmyślać... - Anaria uśmiechnęła się - Co powiecie na polowanie?
Rzecz jasna po takich przeżyciach wszyscy byli za posiłkiem.
Anaria?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz