- Dobrze, więc chodźmy. Nie warto tracić czasu. - poszedłem przodem.
Melinda uśmiechnęła się pod nosem, podążając za mną.
- Jak mniemam czeka nas kolejny spór z wrogą watahą, nieprawdaż? - partnerka zerknęła na mnie kątem oka, przeskakując przez zwalony pień dębu.
- Zobaczymy, ale prawdopodobnie tak... - westchnąłem - Będziemy musieli przełożyć nasze plany, odnośnie pokojowej rozmowy ze stadem Hostis.
- Z tym to nam się akurat nie śpieszy, przynajmniej nie mnie. Obecnie jestem pochłonięta intruzami na naszym terytorium i to na nich powinniśmy się teraz skupić. - stwierdziła wadera.
- Czujesz ten zapach? - zapytałem spoglądając przed siebie.
- Czuję... - mruknęła samica - Dziwny jakiś...
- Mnie się wydaje, że go znam...
- Poważnie?
- Tak... To woń... Jasper?! - zaskoczony aż podniosłem głos.
Stał przed nami, we własnej osobie.
- Witaj Nilay, kope lat... - warknął jak zawsze opryskiliwym tonem szary basior, po czym zerknąwszy na Melindę, oblizał pysk - A któż to? Nowa towarzyszka?
- Nie warz się jej tknąć! - wyszczerzyłem ostrzegawczo zęby, mimowolnie jeżąc futro na karku.
- To groźba? - zachchotał wilk, rzucając mi pobłażliwy uśmieszek - Urocze...
- To moja żona, Melinda... - zerknąłem na wilczycę, by po chwili znów zwrócić wzrok w kierunku przybłędy - Czego chcesz?
- Zastanawia mnie od pewnego czasu, jak długo jeszcze macie zamiar tutaj gościć... - syknął.
- Nic ci do tego. To terytorium nie należy do ciebie. Zabieraj się stąd! Już! - warknąłem.
Melinda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz