niedziela, 13 maja 2018

Od Claudii CD Jerry'ego

Przez chwilę patrzyłam jak Jerry odchodzi. W sumie, nie myślałam, że Jerry wyrośnie na takiego przystojnego basiora... Aj, jak to głupio zabrzmiało! Jakbym interesowała się nim pod tym ,,względem''... No ale, w każdym razie, zwykły, najzwyklejszy, przyjacielski komplement, którego i tak nikt nie słyszał (dzięki ci, Kiko, bo znając życie zaczęło by się to denerwujące ,,uuu'', nie mające żadnego powodu).
W pewnym momencie usłyszałam za sobą ciepły głos matki.
- Claudia, jesteś wreszcie! Zaczynałam się martwić, w końcu zazwyczaj wracasz do domu wcześniej...
- Przepraszam mamo... - powiedziałam patrząc waderze w oczy. - Biegłam, i wpadłam w zarośla... Nie mogłam się wydostać... Ale zjawił się Jerry i mi pomógł. - tutaj lekko się uśmiechnęłam.
- Chodź do domu, zjesz ciepłą kolację i posmaruję ci zadrapania maścią. Wątpię abyś ich nie miała... Sama kiedyś byłam w podobnej sytuacji.
Tak więc udałyśmy się do domu, gdzie zastałam kawał pieczonej baraniny i herbatę z melisy oraz mięty, oraz siedzących przy stole tatę i Bellę. Wszyscy zmówiliśmy wieczorną modlitwę, i zaczęliśmy jeść. Szczerze, jedzenie było przepyszne... jeszcze ta herbata, z cukrem z trzciny cukrowej... Wiosną i latem jadłospis jest tak obfity, że nie sposób się tu głodzić!
Po kolacji, mama zawołała mnie do schowka, gdzie leżały maści i inne leki. Pomogła mi posmarować rany i zadrapania maścią z ziół. Zaraz po tym całą rodziną powiedzieliśmy sobie ,,dobranoc'', i udaliśmy się do swoich pokoi.
Leżąc w łóżku rozmyślałam tylko nad jednym - czego mi właściwie brakuje w życiu? Przecież, skoro czuję, że czegoś mi brak, to musi tak być... A może... Może to najwyższy czas aby wyprowadzić się od rodziców? Nie no, Claudia, co ty wygadujesz! Mieszkanie w samotności tylko cię gorzej wkopie...
A może... może... Może brakuje mi bliższego przyjaciela?... Może to to?...
Zaczęłam sobie wyobrażać siebie z jakimś wilkiem, wspólnie spędzone chwile, radości i smutki... chyba takiego przyjaciela mi brakuje... właśnie takiego...
***
Nazajutrz obudziłam się wcześnie rano, gdy słońce dopiero co wzeszło. Od razu podniosłam się z posłania, i głęboko przeciągnęłam. Następnie udałam się do ,.kuchni'', gdzie przywitałam się z mamą, i zjadłam przygotowany przez nią posiłek, popijając go herbatą z dzikiej róży. Z rozmowy z mamą dowiedziałam się, że tata i Bella jeszcze śpią.
Nie miałam zbyt wiele do roboty, tak więc postanowiłam wyjść na zewnątrz.
Wychodząc z nory wzięłam głęboki wdech, i przymykając oczy rozkoszowałam się wonią charakterystyczną dla poranka. Zaraz po tym ruszyłam truchtem w stronę polany, podziwiając las, który o tej porze wydawał się być o wiele piękniejszy niż zazwyczaj.
Ta poranna rosa na trawie, ten śpiew skowronków, słowików, sikorek i wróbelków... Dodatkowo z przyjemnie grzejącymi, jasnymi promieniami słońca... I w taki oto sposób Claudia staje się pełna życia!
Po jakimś czasie relaksującego marszu, dotarłam do równie, lub nawet bardziej cudownej polany, na której o dziwo spotkałam... Jerry'ego. Basior siedział na trawie, obserwując poranne słońce, które stąd wyglądało wprost cuuuudownie.
- Cześć... Mogę się dosiąść? - zapytałam podchodząc do wilka. Ten spojrzał na mnie spokojnym wzrokiem, i przytaknął głową. Na ten znak usiadłam obok niego, i zaczęłam wpatrywać sięw tym samym kierunku co on.

Jerry? Szczerze, jestem zadowolona z tego opka, bo nie jest tak badziewny jak zawsze :3 Brawo ja! :3  Do tego 507 słów ^^ :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz