Krople wody osuwały po cienkich źdźbłach trawy. W powietrzu czuć było upajającą woń żywicy z tutejszych świerków, a wśród ich koron rozbrzmiewał donośny, dźwięczny świergot ptaków. Powoli podniosłem się z wilgotnej gleby, po czym przeciągnąwszy się leniwie, napawałem wzrok pięknem poranka. Aż dziw, a zarazem fart; iż udało mi się znaleźć, to jakże niezwykłe miejsce. Zaledwie kilka dni temu, przywiódł mnie zwykły zapach zwierzyny, a jednak znalazłem coś więcej prócz pokarmu - schronienie. Wreszcie, własny dom. Bezpieczne miejsce, gdzie nie muszę się martwić, czy następnego dnia znajdę coś do jedzenia, bowiem obfitość tej krainy zapewniłaby dożywocie niejednej istocie.
Niespodziewanie dał się słyszeć cichy szelest liści. Zaskoczony odwróciłem głowę, bacznie obserwując pobliskie krzewy. Przez moment zapanowała martwa cisza, budująca z sekundy na sekundę, coraz to większy niepokój. Instynktownie prężąc barki zjeżyłem grzbiet. Wargi powoli odchyliły się w tył obnażając białe zęby. Bez wątpienia ktoś tam był i nie zamierzałem się wycofać. Wiem, niezbyt to rozsądne posunięcie, zważywszy choćby na to, że mogłem mieć do czynienia z przeciwnikiem znacznie większym od siebie, takim jak puma lub niedźwiedź, jednakże w obecnej sytuacji, już i tak nie było drogi odwrotu. Pozostało jedynie czekać na ruch intruza. Ku memu zdziwieniu zapach przybysza, wcale nie wydawał się obcy. Wręcz przeciwnie, jakbym już wcześniej miał z nim do czynienia...
Melinda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz