Był piękny, wiosenny dzień. Idealny aby przemóc lęki. A co było moim największym lękiem? Klify! Podczas ostatniej "wycieczki" z Anarią do Kryształowej Groty mój lęk ujawnił się. Jak ognia bałam się wysokości. Wszystko z powodu feralnego wypadku, który zdarzył się w moje urodziny. Wiązało się to z moja pierwszą i do niedawna ostatnią watahą. Byłam w niej zaledwie 2 lata, podczas których byłam okropnie traktowana. Z niewiadomego powodu Merlin - samiec alfa - utrudniał mi życie jak tylko mógł. Stałam się tam popychadłem, wyrzutkiem... Znosiłam to cierpliwie całe 2 lata, wierząc że gdy dorosnę wszystko się zmieni - na marne. W dniu 17 urodzin postanowiłam się w końcu stamtąd wyrwać. Merlin i wraz z trzema kolegami ścigali mnie jeszcze około miesiąca, aż w końcu zrezygnowali w obawie o swoje życie, po tym jak jeden z nich niespodziewanie spadł z klifu i zginął. No może nie do końca spadł. To ja go zepchnęłam. Przyznaję się. Zabiłam wilka. Jestem pewna że to zdarzenie będzie stało mi przed oczyma jeszcze długi czas. Merlin nigdy mi tego nie zapomni, a ja wciąż żyję w wiecznym strachu, że kiedyś mnie dopadnie. To wydarzenie sprawiło, że boję się także klifów. Więc właśnie dzisiaj postanowiłam zwalczyć ten strach. Podążałam właśnie do Kryształowej Groty, tylko po to by znowu stanąć przed klifem i powiedzieć sobie, że jestem silna. Tak silna, że nie mogę się bać zwykłego klifu. Pełna pozytywnej energii ruszyłam w stronę "miejsca egzekucji". Co może pójść nie tak? Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym nie dać rady. Muszę dać! Stanęłam w końcu naprzeciwko urwiska. Wtedy strach powrócił. Podeszłam jak najbliżej krawędzi, czując jak z każdą chwilą paraliżuje mnie lęk. Przełknęłam nerwowo ślinę i spojrzałam powoli w dół. Tak jak ostatnio poczułam zawroty głowy. Czy ja na prawdę sądziłam, że pójdzie tak łatwo? Czy ja na prawdę jestem aż tak głupia? Wycofałam się w głąb jaskini i ruszyłam powolnym krokiem w stronę wyjścia. Smutna i zniechęcona, ze spuszczoną głową... Nagle ujrzałam białą wilczycę, leżącą na ziemi. Wyglądała na równie zniechęconą do życia jak ja. Niepewnym krokiem podeszłam do niej i również ułożyłam się na ziemi, tuż obok niej. Skrzyżowałam łapy i oparłam na nich głowę, wpatrując się w waderę.Wiedziała o mojej obecności, ale w żaden sposób nie zwróciła na mnie uwagi. Prawdopodobnie wyglądałyśmy teraz jak dwa chodzące, a raczej leżące nieszczęścia. Nie wiedząc do końca co powiedzieć bąknęłam:
- Widzę, że nie tylko mi brakuje chęci do życia...
Wadera spojrzała na mnie krzywo i wzruszyła ramionami. Chcąc przerwać tą niezręczną ciszę podjęłam kolejną próbę nawiązania kontaktu.
- Jestem Gen, a ty?
- Lizzie. - burknęła wilczyca. Widać, że nie była zbyt rozmowna. Przez chwilę poczułam się jak natręt, ale w końcu ktoś musi pozbierać to małe nieszczęście do kupy! Niestabilna emocjonalnie próbuje pomóc totalnie rozbitej wewnętrznie... Tego jeszcze nie grali!
Niepewnie objęłam Lizzie łapą, na kształt jakiegoś nieudanego przytulenia. Wadera nie zareagowała.
- Dobra, ten etap mamy za sobą... To teraz powiedz cioci Genevieve co się stało i komu mam obić pyszczek? - mruknęłam posyłając jej najsłodszy i najbardziej promienny uśmiech na jaki było mnie stać.
Lizzie? 510 słów tworzących takiego gniota leci do ciebie ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz