Minęło już całkiem sporo czasu nim całkowicie wyzdrowiałem. Przez dość długi czas w ogóle nie wychodziłem z jaskini, a Max nie chciała wypuścić mnie dosłownie nigdzie. Dopiero ostatnimi czasy zacząłem wychodzić na krótkie przechadzki. Na początku nikt nie odstępował mnie na krok, lecz teraz, gdy ponownie się ,,usamodzielniłem", postanowiłem wyjść sam. Oczywiście musiałem nieco namieszać mojej siostrze i posłużyłem się Geneviev, która rzekomo miała pójść ze mną. A tak na prawdę znajdowała się... Nawet nie wiem gdzie...
No cóż...
W każdym razie mój spacer przebiegał dość spokojnie i w miarę monotonnie. Chyba właśnie tego potrzebowałem. Odetchnąłem z ulgą, będąc pewnym, że nic już mnie dzisiaj nie spotka i uśmiechnąłem się sam do siebie. Co prawda lekko utykałem na jedną łapę i powinienem być raczej ostrożny na siebie, a co za tym idzie nie narażać się na jeszcze większą krzywdę.
Ale ze względu na to, że nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie spartaczył to zupełnie olałem sprawę. Tak więc nawet nie usłyszałem tajemniczego ruchu w krzakach i cichego syknięcia. Jaką trzeba być amebą życiową by tego nie zauważyć?!
- Jest tam ktoś? - dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak jest tu ktoś poza mną.
- Em... Kto mówi? - spytałem z pozoru spokojnie.
- Claudia, z Zewu Natury.
I w tym momencie wszystko mi się przypomniało. Uśmiechnąłem się sam do siebie pod nosem, całkowicie zapominając o istnieniu wadery.
- To pomożesz mi? - spytała.
- Um, jasne. Przepraszam. - Odparłem i powolnym krokiem przybliżyłem się do miejsca z którego wydobywał się głos.
I właśnie wtedy ujrzałem Claudię owiniętą w jakieś pnącza i kłujące łodygi...
- Co ci się stało? - Spytałem przekrzywiając głowę w bok.
Claudia? No więc spotkali się w krzakach po długiej przerwie xDDDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz