środa, 13 grudnia 2017

Od Arona - awans

Był chłodny, zimowy ranek. Postanowiłem od razu coś zjeść i wyruszyć na ,,zwiady''.
Wziąłem więc ze schowka tłustego (co dziwne) szaraka.
Po zjedzeniu oblizałem pysk ze smakiem kilkakrotnie, po czym ruszyłem.
Biegłem nad strumień, miałem nadzieję że to właśnie tam będę potrzebny.
***
Zauważyłem wilka... Jasper! Od razu gdy tylko go zobaczyłem, ujrzałem wspomnienie w pełnym obrazie. Kiedy zamachnął się łapą na moje barki, gdy krew po nich ciekła... Maxine stojąca z podkulonym ogonem, biegnąca wataha... Wszystkie oczy skierowane na mnie... Powaga Nilaya, abym dał sobie pomóc... Melinda prowadząca mnie do Subaru... Subaru gdy opatrywał ranę... Nie lubiłem do tego wracać... A tu nagle spotykam go stojącego nad strumieniem z tą swoją ,,miną''. 
Najpierw warknąłem ostrzegawczo.
- Kogo my tu mamy? - uśmiechnął się szyderczo patrząc na mnie wzrokiem żądnym krwi.
- Nie powinno cię tu być, dobrze o tym wiesz, przybłędo. - warknąłem patrząc na niego krzywo.
- I tak boisz się mnie przepędzić... - spojrzał na mnie z pewnością siebie.
- Ja się boję? - zaśmiałem mu się szyderczo prosto w oczy. - To ty powinieneś się bać, bo kiedy patrzę na ciebie humor przestaje mi dopisywać! - obnażyłem kły w jego stronę.
Przygarbiony odszedł burcząc przekleństwa pod nosem.
Wychłeptałem troszkę wody ze strumienia, po czym odwróciłem się aby ruszyć dalej.
Lecz drogę ,,zagrodził mi'' basior, Larry.
- Witaj Larry... - ukłoniłem się delikatnie.
- Cześć Aron. - odparł z uśmiechem na ustach.
- Mogę zapytać, w jakim celu przyszedłeś tutaj?
- Tak. Miałem cię zawiadomić o wspólnym polowaniu, jutro.
- Jutro?! - zamerdałem ogonem.
- Tak. - basior uśmiechnął się do mnie. - Jutro spotykamy się tam gdzie ostatnio, o tej samej porze. Wiesz o które miejsce chodzi?
- Tak, wiem. Tamto w którym załapałem się na bliznę... - odwróciłem wzrok na chwilę aby jeszcze raz spojrzeć na basiora. - Ups!... Sory...
- Nic nie szkodzi... - spojrzał na mnie współczująco. - To normalne, że źle to wspominasz.
- Dzięki... A wracając do tematu, przyjdę jutro we wskazane miejsce, o wskazanej porze.
- To cudownie! Wybacz ale ja już muszę iść. - uśmiechnął się po czym w mgnieniu oka znikł w krzakach.
Chwilę później ja także się zmyłem, aby patrolować teren.
***
Było już dosyć późno, więc zmierzałem w stronę legowisk.
Kiedy tam dotarłem, znowu zobaczyłem kogoś, tyle że nie z watahy... Chyba łatwo się domyślić...
- Wynoś się nędzny!... - wyszczerzyłem zęby jeżąc włosy na karku.
Basior tylko obnażył kły, po czym uciekł.
Ja nie miałem zamiaru ryzykować, natychmiast pobiegłem do Nilaya, aby go poinformować.
- Nilay! - zawołałem stojąc przed norą.
- Tak? - zapytał zdziwiony basior.
- To bardzo ważne... - zacząłem.
Opowiedziałem mu tę historię, jak spotkałem go i tutaj, i obok strumienia.
- Na prawdę? - zapytał zdumiony.
- Nie mówiłbym czegoś takiego na niby... To prawda... On musi coś knuć!
- Hmm... - zamyślił się chwilę. - Tak, to bardzo prawdopodobne... Musimy być czujni, może jutro będzie chciał nam znowu zepsuć polowanie...
- Też tak uważam... - wyprostowałem się. - Czy mam coś teraz zrobić?
- Nie, możesz już iść. Miłej nocy... - odwrócił wzrok.
- Wzajemnie... - odeszłam do swojej nory.
***
Następnego dnia, gdy już zbieraliśmy się na miejscu, postanowiłem że będę czujny.
Nagle, kiedy szedłem sobie inną ścieżką niż ostatnio (aby zobaczyć czy nie czają się tu przybłędy).
I bingo! Zauważyłem za drzewami że Jasper ZNOWU rozmawia z Shireą!
Zakradłem się aby ich podsłuchać.
- To będzie coś lepszego niż wtedy, tym razem odpłacę się temu całemu Aronowi! - burknął Jasper.
- Tyle że tym razem nie ma opcji dostania się do legowisk, zapewne zostawią tam kogoś to ochrony!
- Wiem, w końcu ja to mówiłem. Dowiedziałem się tego wczoraj, ale akurat kiedy chciałem spróbować przy okazji coś podkraść, przyuważył mnie ,,Aron'' i przegonił! - warknął nieco głośniej.
- I tak i tak by cię ktoś zobaczył. - stwierdził lis.
- Tak, wiem! - wyszczerzył kły w stronę drugiego przybłędy.
- W każdym razie, będziesz tam, a ja pójdę do legowisk, aby przynieść ci wieści.- lis spojrzał na ,,basiora'' w cwany sposób.
- A więc do dzieła! - rozeszli się na ten znak każdy w swoją stronę.
- O nie... - pomyślałem.
Pobiegłem czym prędzej na miejsce spotkania.
***
- Coś się stało? - zapytała Anaria nieco zdizwiona, widząc mnie zdyszanego.
- Aron, wytłumaczysz nam proszę swoją długą nieobecność? - zapytał raptownie Nilay.
- Wybaczcie, siła wyższa... - schyliłem łeb.
- Jak to? - zapytał Lary.
- Przybłędy... Znów coś knują... Nie wiem dokładnie co, ale mam zamiar być czujny... Podsłuchałem jak mówili o planie, nie usłyszałem całego ale...
- Rozumiemy cię... - powiedział Nilay.
- No co zapolujemy? - rzuciła nagle Kelly. 
- Ja jestem za łosiem! - dodała zadowolona Shine.
- Ja też... - powiedział Jack przytulając się do wadery.
- Wszyscy za? - dopytała Anaria.
Wszyscy oczywiście odpowiedzieliśmy ,,Tak!''.
Gdy Anaria już go wywęszyła, zaczailiśmy się wspólnie każdy z innej strony (po dwa wilki z jeden strony ,,w parze'').
Ja byłem sam.
Inne ,,pary wyglądały mniej-więcej tak: Lary z Anarią, Shine z Jackiem, Maxine z Kelly, a Nilay z Melindą.
Wracając do tematu - na sygnał Larego wyskoczyliśmy z krzaków na łosia.
I nagle ,,BUM''!
Kiedy cała wataha polowała ,,normalnie'', ja zostałem ZRZUCONY z pleców ofiary, trafiając na ziemię.
Nie trzeba zgadywać przez kogo, Jasper skoczył na mnie przygniatając mnie do zimi - zaatakował.
Tym razem to była bitwa na poważnie.
Nie dałem za wygraną, odepchnąłem go z całej siły, odleciał w bok.
Oboje zjeżyliśmy włosy na grzbiecie, obnażyliśmy kły, oraz cały czas warczeliśmy lub szczekaliśmy.
Skoczył w moją stronę, a ja zwinnie odskoczyłem w bok.
Zaczęła się wielka walka!...
Tym razem to ja skoczyłem an niego, gryząc co z łopatkę. Basior ,,sycząc'' z bólu odepchnął mnie szczypiąc mnie w łapę. Takich ,,odruchów'' było jeszcze sporo. Byliśmy dogryzieni i podrapani (ale na pewno nie śmiertelnie). W końcu wykonałem idealny odruch! Chwyciłem go zębami za ogon, po czym mocno do siebie przyciągnąłem. Basior podkulił go cofając się powoli.
- Odejdź stąd Jasper! - warknąłem!
Nie mógłbym nie zauważyć, że wataha zebrała się obok nas. Czułem bardzo mocno, iż towarzyszyło im wiele emocji...
- Nie! Nigdy! - basior wyszczerzył kły.
W końcu wziąłem krótki rozbieg, wyszczerzając kły. Kiedy skoczyłem na basiora przygniatając go do ziemi, zacząłem gryźć go po łapach. Ten rozpaczliwie próbował się uwolnić.
W końcu jakoś udało mu się wyślizgnąć, z podkulonym ogonem zaczął pędzić co sił w łapach.
Ja biegłem za nim.
Kierował się w kierunku przeciwnym do rzeki, więc na tereny Hostis nie powinien był trafić.
Biegłem za nim aż do granic terytorium, aż przez nią przebiegł.
Przy okazji zaczepił się o kamień, tym samym upadł i przeturlał się jakiś kawałek.
- Proszę, oszczędź mnie! - powiedział przestraszony, kładąc uszy po sobie, kuląc ogon, trzęsąc się oraz oczywiście był to błagalny ton.
Podszedłem do niego, spoglądając na jego pysk surowym i zapewne groźnym wzrokiem.
Na ten widok głośno zaskomlał.
- Odpuszczę ci, ale nie rób tak NIGDY więcej, i na jakiś czas stąd odejdź!
Basior po chwili skomlenia mi odpowiedział:
- Dobrze... - wstał z trudem po czym ruszył ze spuszczonym łbem przed siebie, wychodząc za granicę terytorium.
Odwróciłem się, wataha stała za mną.
Mierzyli mnie wzrokiem...
Gdybym miał oceniać, pomyślałbym że to wzrok pełen podziwu, szacunku i takich tam... Ale żeby na mnie patrzeć w ten sposób? Nieee.... To niemożliwe...
Chwilę później, po jakże głębokiej ciszy Nilay wystąpił naprzód, stanął koło mnie.
Stał na ukos do mnie i do watahy.
- Czyż nie uważacie, że watasze przydałby się obrońca? - zapytał wyprostowany z ,,chytrym'' uśmieszkiem na ustach, od czasu do czasu zerkając na mnie.
Chwilę poszeptali między sobą, po czym zwrócili się do Nilaya:
- Oczywiście! - pierwsza rzuciła Anaria.
- Popieram! - dodał Lary.
Po nim powtórzyli te słowa Shine, Jack, Melinda, Max i Kelly.
- A więc tak... - zaczął basior. - Aronie Jacksonie, od tej chwili stajesz się jak na razie jedynym, co ważne pierwszym w historii tej watahy obrońcą! Gratuluję. - powiedział w moją stronę uśmiechając się przyjacielsko i jakże ciepło.
Na te słowa chciałem ,,eksplodować ze szczęścia''. Miałem ochotę skakać i biegać...
Ale takie słowa, trzeba przyjąć z honorem.
- Ja... Nie wiem co powiedzieć.... Dziękuję! - wyprostowałem się dumnie z ,,honorowym uśmiechem''.

Koniec opowiadania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz