poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Jaka CD Belli

- No i oczywiście, jeżeli twoi rodzice nie będą mieć nic przeciwko bo wiesz... - dodałem. - W końcu...
- Myślę że nie powinni. - przerwała mi Bella.
- Nooo... Skoro tak myślisz. - odparłem lekko zakłopotany. - Jednak nadal myślę, że to nie wypali, zwłaszcza że ojcowie bardzo często...
- Bardzo często co? - przyjaciółka spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, jednak ja wiedziałem, że wiedziała o co mi chodzi.
- Bardzo często są w tej kwestii podejrzliwi... Wiesz o co chodzi. - starałem się ująć to tak, aby brzmiało w miarę ,,normalnie'', jednak najwyraźniej mi się to nie udało. - My już to sobie wyjaśniliśmy, ale rodzice mogą nie wiedzieć...
- Racja... Ale jestem pewna, że uda się ich przekonać.
- Cóż, zawsze można spróbować... Ale uprzedzam, że nie chcę wyjść na dziwaka. - po moich słowach oboje parsknęliśmy śmiechem.
***
- Jesteś pewna? - zapytał Larry, mierząc mnie wzrokiem który w moich oczach zdawał się mówić ,,Nie waż się jej tknąć!'', ale nigdy nie wiadomo co mógł znaczyć...
- Oj, kochanie, przecież to nie głupi pomysł. - powiedziała Anaria z promiennym uśmiechem na pysku, co trochę mnie uspokoiło. - Dobrze by było, gdyby ktoś pilnował Belli. W końcu jeżeli by czegoś potrzebowała, mogłaby go zwyczajnie obudzić, prawda Jake? - wadera spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Ja-j-jaaaasneee... - odparłem uśmiechając się delikatnie, jednak z zakłopotaniem.
Spojrzałem na Bellę, która to patrzyła rodzicom głęboko w oczy.
- Ja się zgadzam... - powiedziała Anaria nadal się uśmiechając, jednym okiem zerkała na Larego, a jednym na mnie i Bellę.
- Zgoda. - mruknął Larry, wciąż patrząc na mnie zniesmaczony. - Zaraz przyniosę jakiś mech i liście, żebyś mógł spać, ale z góry uprzedzam że nie będzie aż tak wygonie...
- Rozumiem, nic nie szkodzi. - odparłem spokojniejszym tonem.
***
- Dobranoc Bella... - szepnąłem spoglądając na waderę. 
- Dobranoc Jake... - odparła takim tonem, po którym słychać było że jest zmęczona.
- Śpij dobrze, słodkich snów... - dodałem nieco ciszej.
Wadera ziewnęła przeciągle, po czym zamknęła oczy. Patrzyłem jak zasypia, a poszło jej to szybko. Ja sam położyłem się na swoim ,,posłaniu'', znajdującym się bardzo blisko posłania Belli. Skuliłem się tak, aby nie zajmować zbyt dużo miejsca, zamknąłem oczy, w nadziei że uda mi się zasnąć. Po jakimś czasie, zwyczajnie mi się to udało.
~Stałem na półce skalnej w górach. Patrzyłem w przerażającą przepaść. Widać było, że każdy, kto tam spadnie, będzie w ciężkim stanie, i nie zdoła wyjść. Nagle usłyszałem dziwny dźwięk - jakby ktoś drapał skałę... był to Jasper. Ostatkami sił starał się wspiąć na półkę skalną.
- Jake! - usłyszałem znajomy głos.
Spojrzałem na niższą półkę skalną, bardzo wąska i widocznie niezbyt wytrzymała. Leżała na niej Bella, usiłując wspiąć się wyżej, jednak bezskutecznie. Miałem ochotę wykrzyczeć jej imię, jednak mogłoby to sprowadzić na nas wszystkich zgubę w postaci lawiny. W pewnym momencie, usłyszałem lekko zduszony głos nieco bliżej mnie.
- Pomóż mi... - wyszeptał Jasper.
Spojrzałem na niego z wściekłością w oczach, czułem w sobie ogromną chęć zemsty, oraz narastający gniew. W pewnej chwili wbiłem pazury w obydwie łapy basiora, schyliłem się patrząc mu prosto w oczy rządnym zemsty wzrokiem.
- Niech... żyje... Jasper! - warknąłem, po czym z całych sił odrzuciłem łapy basiora od skały.
Z krzykiem spadł w przepaść, a ja, dysząc z wściekłości, patrzyłem na to. Chwilę później, zwróciłem wzrok ku Belli ale... nie było tam ani jej, ani półki skalnej, na której stała. Spojrzałem w  głąb przepaści, zobaczyłem tam leżącą przyjaciółkę. Nawet z daleka widziałem, że krwawi. Chwilę później, usłyszałem za sobą cichy, jednak przepełniony smutkiem w stu (lub więcej) procentach płacz. Odwróciłem się, aby zobaczyć kto płacze. Była to Anaria, matka Belli. Chwilę później, zjawili się tam Claudia, Larry, Crystal, Shine, Jack, Bruno, Holly, mój ojciec i Maxine. Poczułem jak łzy wzbierają się i w moich oczach, a smutek Anarii, Claudii, Larrego, Crystal i innych wprawiał moje serce w jeszcze większą rozpacz. Podszedłem do ojca i Maxine, ze łzami w oczach spojrzałem prosto w ich oczy.
- Żegnajcie... Kocham was... - wyszeptałem ledwo powstrzymując się od płaczu, po czym odwróciłem się, wziąłem rozbieg, i skoczyłem prosto w przepaść.
W pewnym momencie uderzyłem o skałę, odbiłem się od niej, po czym sturlałem się po stromym zboczu. W końcu cały we krwi trafiłem na ziemię, ostatkiem sił czołgając się w stronę Belli. Przyjaciółka leżała ledwo przytomna, łzy lały jej się z oczu, a z boku i łap krew.
- Bella... zostań ze mną... proszę... - wyszeptałem jej nad uchem zduszonym głosem, jednak nie udało mi się powiedzieć nic więcej. Zwróciłem głowę w stronę Jaspera - ten leżał już martwy.
Chwilę później ponownie spojrzałem na Bellę - miała zamknięte oczy, a dodatkowo jej oddech stopniowo zanikał... Chciałem płakać na cały głos, drzeć się, wyć, skomleć... jednak nie miałem na to wszystko siły, nawet na najmniejszą z tych rzeczy, no, może z wyjątkiem cichego skomlenia... Położyłem głowę na zimnym już ciele przyjaciółki, czując jak gorące łzy spływają po moim futrze, po mojej skórze... Kilka z nich trafiło na rany, co  sprawiło, że zaczęły mocniej piec. Chwilę później, i moje oczy zaczęły się zamykać, czułem tylko gorące łzy, gorącą krew, smutek... czułem jak wszystko w moim życiu się zapada... poczułem dziwne uczucie... wziąłem głęboki wdech, po czym ostatkiem sił wyszeptałem nad uchem Belli ,,Zawsze będę przy tobie...'', chwilę później zamknąłem oczy, przestałem oddychać... umarłem.~
Gwałtownie otworzyłem oczy i rozejrzałem po pomieszczeniu niespokojnie. Chwilę później jednak odetchnąłem, wiedząc że był to tylko sen. Chyba zbyt intensywnie myślałem o tych wszystkich zdarzeniach... Z jednej strony miałem ochotę wygramolić się z nory cichaczem, tak aby odetchnąć trochę świeżym powietrzem i się uspokoić, wiedziałem jednak, że muszę być przy Belli... Po jakimś czasie zdecydowałem się jednak na pierwszą opcję, mimo że miałem sporo wyrzutów. Chwilępóźniej znalazłem się przed norą. Na czarnym jak heban niebie świeciły gwiazdy, jednak nie było ani śladu księżyca - innymi słowy księżyc był w nowiu.


Chwilę później zauważyłem, że nie jestem tu sam - jakiś metr ode mnie siedział Larry, spoglądając na mnie.
- Jake? Jeszcze nie śpisz? - zapytał po chwili.
- Wiem że powinienem być teraz przy Belli... ja... - zacząłem z zakłopotaniem. - Przepraszam ale obudziłem się i uznałem że potrzebuję na chwilę wyjść...
- Spokojnie, rozumiem. - rzekł Larry. Szczerze, to jego odpowiedź z lekka mnie zdziwiła.
- Nie gniewa się pan?... - zapytałem niepewnie.
- Jasne że nie, każdemu może brakować odrobiny świeżego powietrza. Widzisz, mnie także było tego trzeba.
Odetchnąłem z ulgą słysząc wypowiedź Larrego. Może jednak mnie NIE nienawidzi?...
Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, chociaż może nie do końca... Jedynymi odgłosami był cichy szum wiatru i nasze myśli - jednak te słyszeliśmy tylko my w naszych głowach... Ja osobiście, gdy patrzyłem na gwiazdy, przypominałem sobie noc w której siedziałem wraz z Bellą na polanie... Były takie piękne... znaczy się, jej oczy... Setki, a może i tysiące gwiazd świeciło w ciemnych źrenicach jej oczu, a nawet w tęczówkach... jej futro lśniło w świetle gwiazd podobnie jak śnieg, który to wtedy jeszcze pokrywał ziemię i drzewa. Po chwili zrobiło mi się jeszcze smutniej... w końcu teraz Bella nie mogła nawet wstawać z łóżka, a co dopiero wybierać się gdzieś poza norę... Ale w sumie, to pewnie i tak nie chce jej się nigdzie wybierać z kimś takim jak ja... z kimś tak dziwnym...
- Mogę zapytać o czym myślisz? - Larry najwyraźniej postanowił przerwać ciszę. Może to i dobrze, że nie zdołałem zagłębić się w myślach?
- Ja... Zastanawiam się czy Bella szybko wyzdrowieje... - starałem się dobrać słowa tak, aby nie powiedzieć o czym na serio myślę, oraz aby nie skłamać - co jest przecież wykonalne.
- Fakt, też jestem ciekaw... Chyba nikt z tej watahy nie lubi patrzeć jak inni muszą cierpieć, ale zawsze mogę się mylić. - stwierdził basior.
Przez jakiś dłuższy czas rozmawialiśmy, jednak w końcu uznaliśmy, że należałoby wrócić do środka. Normalnie nie spodziewałbym się, że ojciec Belli będzie rozmawiać ZE MNĄ w taki sposób... Ale taka rozmowa była miłą odmianą od większości wcześniejszych.
Do pokoju Belli wszedłem po cichaczu, a gdy tam wszedłem sprawdziłem czy na sto procent śpi. Początkowo miałem zamiar ułożyć się i spróbować zasnąć, jednak coś we mnie kusiło mnie aby zrobić coś innego. Odwróciłem głowę w stronę wyjścia z pokoju, aby upewnić się że nikt nie patrzy, chwilę później pochyliłem się, i przytuliłem waderę, uważając jednak na to, aby jej nie obudzić.
Po całej tej ,,akcji'' sam ułożyłem się na ,,swoim posłaniu'', po czym zamykając oczy zacząłem zasypiać.
***
Obudziłem się rano, kiedy Bella jeszcze spała. Z uśmiechem spojrzałem na białą waderę, siadając obok jej posłania. Szczerze mówiąc, wyglądała uroczo gdy spała... chociaż w sumie, nawet gdy nie spała, i tak wyglądała uroczo. Zaraz, Jake, idioto! Co ty sobie myślisz czarny dziwaku?! Nie no, chyba na serio zaczyna mi odbijać.. przecież ja nie mogę...
***
- Jake?... - mruknęła zaspana wadera, na co ja zastrzygłem uszami.
- Tak, to ja... - odparłem spokojnym tonem. - Jesteś może głodna, czy coś?...
Bella zachichotała cicho, po czym otworzyła oczy w pełni.
- Nie za bardzo... Zjem coś później...
- Jesteś pewna? - zapytałem dla pewności.
- Jasne, czemu miałabym nie być pewna co mówię? - zapytała wadera.
- No... Tak tylko pytam. - uśmiechnąłem się. - Ale mniejsza... Jak się czujesz? Lepiej?...

Bella?^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz