Wczesnym rankiem, wymknęłam się z jamy. Chłodne, rześkie powietrze napływało do płuc z każdym oddechem, a zapach żywicy z pobliskich drzew, połączony z błogą ciszą, skutecznie poprawił mi humor, dzięki czemu obecna jeszcze przed chwilą senność odeszła w dal. Przeciągnąwszy się leniwie, ziewnęłam ukazując białe zęby, po czym skierowałam się spacerkiem w stronę nory Jaka. Ku memu zaskoczeniu, nie zastałam go w domu. To dziwne, bo zwykle o tej porze jeszcze śpi. Zapewne udał się na polowanie. Prawdę mówiąc, także miałam dziś takowy zamiar, ale drzemała we mnie cicha nadzieja, iż będę mogła to zrobić razem z nim. Cóż, nie wszystko da się przewidzieć. Zresztą i tak spędzam z nim ostatnio bardzo dużo czasu i pewnie ma mnie już powoli dość. W końcu może mieć ważniejsze sprawy na głowie, niż bieganie po puszczy. Nie tracąc dłużej czasu, pomknęłam w las. Właściwie, to nie miałam konkretnie wybranego celu. Po prostu biegłam przed siebie, raz na jakiś czas odruchowo węsząc, by ewentualnie namierzyć jakąś zwierzynę.
Po kilku minutach wędrówki, dotarłam nad strumień. Nieopodal skutej lodem tafli, stała młoda sarna. Stworzenie spokojnie, bez zbędnego pośpiechu przeżuwało kawałek kory. Przyczaiłam się w krzewach, delikatnie poruszając barkami, a tym samym przygotowując się do skoku. Od ofiary dzieliło mnie zaledwie kilka metrów. Nagle usłyszałam czyjeś kroki, tuż za swoimi plecami.
Jake?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz