piątek, 30 marca 2018

Od Genevieve do Belli

- Max? - mruknęłam cicho po skończonym śniadaniu. Wadera spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Czy ja wam tu troszkę nie przeszkadzam? - spytałam nieśmiało. - Pewnie ty i Aron chcielibyście trochę prywatności czy czegoś... - dodałam.
- Nie no co ty! Nasz dom jest otwarty dla gości. Wiesz ile wilków już tu przetrzymywałam? - roześmiała się Maxine. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem i wbiłam wzrok w podłogę.
- Chyba, że ty masz nas już dość? - powiedziała wilczyca, a w jej głosie słychać było coś w rodzaju zaniepokojenia lub zwyczajnej troski.
- Nie! - odpowiedziałam szybko. - To nie tak. Jesteście dla mnie jak rodzina, której nigdy nie miałam! Kocham was całym serduszkiem, ale po prostu czuję, że powinnam się jakoś usamodzielnić... - wyjaśniłam, starannie dobierając słowa, aby nie urazić Max.
- Jeśli chcesz możemy po południu poszukać ci jakiejś ładnej jaskini. - zaproponowała po chwili namysłu. Zamerdałam ogonem i skinęłam głową, nie mogąc się doczekać.
***
Nigdy nie zastanawiałam się, jak ogromny jest ten las. Dotarłyśmy do takiego fragmentu tej puszczy, którego nie znała nawet Maxine. Flora w tym miejscu stała się tak wybujała, że przez niektóre miejsca ciężko było się przedrzeć. Ciekawe czy ktokolwiek z watahy kiedykolwiek zapuszczał się w te tereny.
- Czy to w ogóle jeszcze nasz teren? - spytałam po chwili.
- Jasne... To jest akurat jedyna rzecz, której jestem pewna! - oznajmiła Maxine z uśmiechem. Zawsze zazdrościłam jej tego, że nawet w kiepskich sytuacjach dobry humor jej nie opuszczał.
- Wracajmy. - mruknęłam cicho. - I tak wątpię, że coś tu znajdziemy.
- No dobra... Ale zajrzyjmy jeszcze tam! - powiedziała wadera wskazując na przejście między gałęziami i nie czekając na moją odpowiedź ruszyła w tamtym kierunku. Niechętnie powlokłam się za nią. Szukałyśmy już ponad trzy godziny, więc uznałam, że moje zmęczenie jest uzasadnione. Przecisnęłam się przez wejście i stanęłam jak wryta. Przede mną rozpościerała się przepiękna polana, usłana różnego rodzaju kwiatami. Przebiśniegi, żonkile, tulipany, hiacynty, krokusy... Wszystkie dumnie wychylały swoje główki w stronę słońca, zachęcając do poznania ich pięknych zapachów. Chłonęłam ten widok i zapachy całą sobą. Ciszę przerwało głośne kichnięcie, które przypomniało mi o obecności Maxine. Wadera miała zaczerwienione, lekko łzawiące oczy i chyba ponownie zbierało jej się na kichanie.
- Pierdzielone pyłki. - bąknęła i ruszyła w stronę wyjścia. Spojrzałam na polanę, starając się jak najlepiej ją zapamiętać i ruszyłam w stronę przyjaciółki. Nagle usłyszałam ciche skamlenie. W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam, ale dźwięk nie ustawał.
- Max? Słyszysz to? - spytałam waderę, która powoli dochodziła do siebie.
- Nooo... Coś jakby... Skomlenie? - mruknęła zdziwiona. Powoli ruszyłam w kierunku odgłosu. Z każdą sekundą głos stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu dotarłam do dość sporej jamy w ziemi. Wytężyłam wzrok i dostrzegłam białą wilczycę, z nienaturalnie wykręconą łapą.
- Max tu ktoś jest! - krzyknęłam do towarzyszki. - Spokojnie... Zaraz cię wyciągniemy! - powiedziałam starając się uspokoić waderę i przy okazji siebie.
- Co się...Bella?! Jak ty się tam znalazłaś?! - wrzasnęła Maxine stając obok mnie. Bella wzruszyła łapami.
- Same nie damy rady jej wyciągnąć! Biegnę po Arona! Czekajcie tu! - rozkazała Max.
- Ciekawe dokąd miałabym pójść... - bąknęła wilczyca próbując się podnieść. Stan jej łapy wszystko utrudniał, więc bezsilnie upadła na ziemię.
- Będzie dobrze! - powiedziałam, mimo iż sama niezbyt w to wierzyłam.
- Kim ty tak w ogóle jesteś? - spytała, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.

Bella? Nie myślałam, że wyjdzie aż tak długie ^-^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz