piątek, 30 marca 2018

Od Lizzie do Genevieve

Przechadzałam się nieopodal legowisk. Nudziło mi się niemiłosiernie, a że mam dobry węch, postanowiłam sobie powęszyć. Postanowiłam zamknąć oczy, i iść za zapachem aż do rzeki. Taka niby głupia zabawa, a dzięki niej można się sprawdzić. O dziwo, nie uderzyłam w żadne drzewo. Dotarłam nad rzekę w całości, jednakże na miejscu nie byłam ,,happy''.
Jasper patrzył na mnie rządnym krwi wzroku, chociaż dostrzegłam w nim też mieszaninę tak zwanej chęci zemsty, oraz odrazy (temu ostatniemu się nie dziwiłam, brzydota ze mnie...).
- Cz...Czego chcesz?! - jęknęłam, a w moim głosie słychać było odrobinę strachu. Fakt, silna nie jestem, nie umiem walczyć z innymi wilkami.
- Ojojoj... Lizus się boi! - basior zaśmiał się złowieszczo.
No tak, Lizus to moje złośliwe przezwisko. Warto wyjaśnić.
- Wie-esz... że-e... - tutaj zrobiłam pauzę.
- No co, dzidziunia się poryczy? - wyszczerzył się w złowrogim uśmiechu.
- Na... NAZYWAM SIĘ LIZZIE JACKSON! - wrzasnęłam na cały głos, a mój krzyk jest, i był od zawsze niemiłosiernie głośny.
Basior początkowo zrobił krok do tyłu, robiąc duże, zdziwione oczy. W końcu jednak się ogarnął.
- Pechowa, zapchlona, brzydka, głupia, tępa... Słów brakuje na takiego wyrzutka jak ty!
Wyszczerzył kły, i zaczął coraz szybciej zmierzać do przodu. Ja natomiast położyłam uszy po sobie, i zaczęłam coraz szybciej się cofać.
W momencie, gdy basior miał już zamiar na mnie skoczyć, coś, a raczej ktoś, skoczył na niego, przytrzymując jego kark zębami. Nie trudno się domyślić, że był to...
- Tata! - krzyknęłam entuzjastycznie.
Fakt, tata powalił basiora praktycznie od razu. Tamten zaś, uciekł z podkulonym ogonem i zakrwawionym fragmentem karku.
- Lizzie! Nic ci nie jest? - zapytał Aron podbiegając do mnie.
- Nie, nic... - mruknęłam. Chwilę później zaczęłam płakać, przytuliłam się do taty.
- Już dobrze... Jestem tu... - powiedział starając się mnie uspokoić.
- On... On miał racje... - powiedziałam przez łzy.
- Ale... Co ON powiedział?
Przez łzy zacytowałam jego słowa, kilka słów...
- Lizzie, wiesz, że nie miał racji, w najmniejszym stopniu jej nie miał!
- Miał tato... Jestem nikim, wyrzutkiem... - powiedziałam schylając łeb. - Chcę pobyć sama...
Powoli odwróciłam się od wilka, i odeszłam...
Gdy zniknęłam mu z zasięgu wzroku zaczęłam pędzić przed siebie, a łzy lały mi się przy tym z oczu.
Popędziłam aż do kryształowej groty, a tam zajęłam się wylewaniem łez.
Patrzyłam w rozmaite kryształy. Były takie piękne, takie cudowne... Chociaż niestety, nie wszystkimi się zachwyciłam - w niektórych widziałam własne odbicie, najbrzydszą wilczą istotę na calutkim świecie... Gdy tylko to widziałam, zaczynałam bardziej płakać.
W końcu ułożyłam się na ziemi, kładąc głowę między łapy, tak, aby nie było widać moich oczu.
W pewnym momencie usłyszałam kroki, najwyraźniej ktoś się zbliżał. No nie... zaraz zepsuję komuś dzień sobą...

Genevieve? 450 słów podjechało pod twe drzwiczki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz