***
Obudziłam się wcześnie rano, po czym ostrożnie zakradłam się do pokoju córek. W sumie, to już nawet nie pokoju... tylko POKOI.
Ech... Dzieci są już są duże, samodzielne... Ale obie nadal moje i Larego...
Obie spały jak zaczarowane, co nadal wyglądało uroczo jak kiedyś.
Cicho udałam się do schowka, aby przygotować coś na ząb. W końcu trzeba coś zjeść na śniadanie...
Ciężko jest się pogodzić z wkraczaniem dziecka w dorosłość, nawet jeżeli ze wszystkich sił starasz się to przełamać... Cały czas nie mogłam oderwać od tego myśli. Wszystko to kłębiło się bezustannie w mojej głowie, nie dając mi spokoju.
W schowku leżała cała dorosła owca (no, mięso, a nie cały zwierz). Wzięłam więc rozmaryn, lubczyk i bazylię, po czym rozdzieliłam mięso na porcje i przyprawiłam. Te bardziej rozdrobnione przyprawy wtarłam w mięso dokładnie.
Wyglądało i pachniało wyśmienicie... Powinien starczyć dla całej rodziny, w końcu to tłuściutka owca, a nie nędzne resztki...
Larry?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz