Podczas, gdy Anaria dopracowywała nasze wykwintne śniadanko, ja poszłam obudzić szczeniaki. Na początku wpadłam do ich pokoju.
-Wstawajcieeee! - powiedziałam dźwięcznie podchodząc do nich.
Niektóre z nich mruknęły coś pod nosami, a inne jeszcze bardziej zagrzebały się w swoich posłaniach, udawając, że ich tam nie ma. Zaśmiałam się więc serdecznie i podeszłam do każdego z maluszków i lekko szturchnęłam każdego z nich.
- Mama przygotowała śniadanie! Dzisiaj sarna! - zawołałam i każdy nagle zerwał się na równe łapy.
Wszyscy pobiegli do jadalni i zasiedli obok Anarii, która rozdzielała mięso pomiędzy członków rodziny i mnie.
-Max, zawołaj jeszcze Larrego. - poprosiła wadera.
- Jasne, już się robi.
I takim oto sposobem udałam się jeszcze do najmniejszego pokoiku, gdzie spało małżeństwo. Wielkość ich jaskini była nie do przewidzenia... Chyba z dwa razy większa niż moja.
- Larry! - krzyknęłam o wiele głośniej uśmiechając się cynicznie. - Wstawaaaaj! An zrobiła śniadanie! - wydarłam się jeszcze głośniej.
Co jak co ale lubiłam robić innym na przekór.
- Ciszej kobietooo! -mruknął zasłaniając uszy łapami.
- No jak wolisz no... - odparłam.
Ponownie wpadłam do jadalni.
-I jak? - zagadnęła Anaria.
- Powiedział, że zaraz przyjdzie... Czyli spodziewaj się go tak za jakieś dwie godziny. - Zaśmiałam się
Anaria? XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz