- Powiedzmy, że ci wierzę. - Powiedziałam stosunkowo oschle i podeszłam bliżej.
- Kim jesteś? - spytał z ciekawości.
- Maxine. - Odparłam dumnie.
Chciałam zabrzmieć groźnie, tryumfująco i bezwzględnie czy mi to wyszło? Nie mam pojęcia... Aczkolwiek próbowałam! - A ty jak masz na imię?
- Aron Jackson.
- Skąd jesteś?
- Z daleka... - zaśmiał się. - Uprzedzając twoje następne pytania: nie, nie kłamię i chcę tylko znaleźć jakąś watahę, albo coś... - powiedział.
Kurde, przejrzał mnie... Dobry jest. Może rzeczywiście nie chce mi nic zrobić? Chyba powinnam mu trochę zaufać...
Już nieco mniej przestraszona podeszłam bliżej basiora i go wyminęłam.
- Mogłabym zaprowadzić cię do Nilaya, ale jakoś specjalnie mi się nie chce... - Parsknęłam śmiechem i spojrzałam na niego.
Aron przez chwilę wpatrywał się we mnie bez głębszych uczuć, z tak zwaną obojętnością. Przez chwilę myślałam, że sobie pójdzie i mnie zostawi, gydż zrobił kilka kroków w przód. W sumie to nawet mu się nie dziwiłam... Kto chciałby się ze mną zadawać? Z aspołeczną wilczycą z anoreksją. W duchu zaśmiałam się gorzko i przymknęłam oczy czekając na jego reakcję.
- Heh, rozumiem. - Zaśmiał się. - Jakoś to przeżyję...
- Chcesz coś porobić? - zapytałam. - W sumie to mi się nudzi, więc no... Byłoby fajnie... - odparłam.
Aron?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz