- Tak, ale ja proponuję iść prosto... Może gdzieś tam ujrzymy światło...
- Dobrze... - niewinnie podkuliła ogon, po czym poszła za mną w głąb jaskini.
Nagle, coś się delikatnie rozjaśniło.
Była to maleńka jaskinia na końcu ,,korytarza''.
W ,,dachu'' byłą maleńka dziura, przez którą docierało tu światło.
Wreszcie mogłem lepiej zobaczyć Max, nie ukrywam że zobaczyłem w jej oczach mieszaninę uczuć; strach i smutek.
- Hej, spokojnie... Damy sobie radę... - powiedziałem spokojnym głosem, uśmiechając się delikatnie (i ciągle gapiąc się w jej oczy).
- Mam nadzieje... - spuściła głowę.
Pomyślałem, że nie chcę jej dołować. Spojrzałem więc w miejsce, z którego wydobywało się światło.
Tu obok zauważyłem korzeń... To jest to!
- Max, odsuń się... - powiedziałem z powagą w głosie.
- Co chcesz zrobić?...
- Zobaczysz, ale proszę, odsuń się...
- Ok... - odsunęła się jak wskazałem pod samo wejście do miniaturowej ,,jaskini''.
Skoczyłem łapiąc korzeń w zęby, kiedy już ,,opadałem'' korzeń opadł razem ze mną, a wraz z nim odsypało się wejście.
Poczułem też, tak warstwa ziemi solidni przyciska mnie do podłoża.
Tylna połowa ciała została zakopana, wystawała klatka piersiowa, łapy i głowa.
Maxine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz