Jakiś czas później i my postanowiliśmy wrócić do domu, choć nie ukrywam iż ja najchętniej spędziłbym tam cały dzień. To naprawdę wyjątkowe miejsce.
***
Szliśmy spokojnie nasłuchując śpiewu ptaków. Powietrze zdawało się być tego dnia bardziej chłodne i przenikliwe, a na dodatek znów zanosiło się na deszcz; toteż postanowiliśmy nieco przyspieszyć, by szybciej dotrzeć do bezpiecznej, suchej nory. Droga upływała nam w ciszy. Na mój nos opadła maleńka kropla wody.
- Chyba zaczyna padać... - mruknąłem zerknąwszy kątem oka za siebie, jednak ku memu zaskoczeniu moja towarzyszka wcale nie stała obok.
- Anaria?! - odwróciłem raptownie wzrok rozglądając się dookoła w poszukiwaniu wadery.
- Tu jestem... - głowa partnerki wysunęła się zza kępy krzewów, rosnących kilka metrów dalej.
- Gdzie byłaś?
- Przepraszam, musiałam się na chwilę zatrzymać... - wyjaśniła żona, spoglądając na zachmurzone niebo - Chodźmy już.
- Nie, nie, nie! - zagrodziłem partnerce drogę - Powiesz mi co zaszło? Dlaczego zostałaś w tyle? Wystarczyło powiedzieć żebym zwolnił...
- Zamyśliłeś się i nie chciałam cię wyrywać z tego stanu... Po prostu musiałam na chwilę stanąć i tyle. Nic się nie dzieje. Możesz być o mnie spokoooo... - nagle wadera zesztywniała.
Jej łapy niepokojąco drżały.
- Anaria! - podparłem wilczycę, by nie upadła - Co się dzieje? Boli cię coś?
- Nie... Aj!... - żona zacisnęła zęby.
- Co cię boli? Przecież widzę! - podniosłem głos.
- Brzuch... - jęknęła Anaria.
Po chwili wstała na równe nogi.
- Już dobrze, ból ustępuje... - wyszeptała posyłając mi pogodny uśmiech.
Jej optymizm mnie zbytnio nie przekonał.
- Będziemy iść powoli. Odprowadzę cię do domu i wezwę Subaru.
- Nie ma takiej potrzeby!
- Owszem jest.
- Ale mi nic nie jest! - zarotestowała partnerka.
- Mam nadzieję, ale lepiej to sprawdzić.
Anaria?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz